Zerwanie przez Donalda Trumpa porozumienia nuklearnego z Iranem to powrót do klasycznej strategii USA wobec tego państwa. Ze wszystkimi jej zaletami i zagrożeniami.
Stwierdzenie, że relacje międzynarodowe to skomplikowana gra, jest zwykłym truizmem. W przypadku Bliskiego Wschodu jest to jednak co najmniej „niedopowiedzenie”. A w odniesieniu do Iranu, jego roli w regionie i historii wzajemnych stosunków z USA, to jak nazwanie cyklonu lekkim wiaterkiem. Beczka prochu (w której są dwaj najwięksi wrogowie, Iran i Arabia Saudyjska, oraz wspierające ich mocarstwa, odpowiednio Rosja i Stany Zjednoczone, a także walczący o przetrwanie Izrael, skonfliktowany z Iranem i liczący na stałą przychylność Arabii Saudyjskiej) znowu wystawiona jest na wpadające do niej zapałki. I konia z rzędem temu, kto jest w stanie powiedzieć, co groziło większym wybuchem: czy podpisane 4 lata temu porozumienie nuklearne z Iranem, czy zeszłotygodniowe jednostronne zerwanie go przez USA. Administracja Trumpa przekonuje, że w czasie obowiązywania porozumienia siła militarna Iranu i jego rola w regionie, przy dalszym rozwoju programu nuklearnego (dzięki klauzulom w umowie), wzrosła. Iran twierdzi, że to zerwanie porozumienia doprowadzi do większej eskalacji napięcia na Bliskim Wschodzie. I jedni, i drudzy mają rację.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina