Nie widać końca wojny na wschodzie Ukrainy. Właśnie wchodzi w nową fazę. To zmiana nazwy czy eskalacja działań bojowych?
Europa przyzwyczaiła się do wojny, która rozpoczęła się wiosną 2014 r. Rosja, wykorzystując zamieszanie po obaleniu prezydenta Janukowycza, zaanektowała Krym i zainicjowała bunt na wschodzie Ukrainy. Nie udało się tam jednak powtórzyć scenariusza krymskiego, choć początek był podobny. W nocy z 11 na 12 kwietnia 2014 r. granicę rosyjsko-ukraińską przekroczyła grupa dywersantów dowodzona przez pułkownika Igora Grikina, używającego pseudonimu Striełkow, oficera wywiadu wojskowego GRU. Zajęli miasto Słowiańsk w centrum Donbasu, gdzie proklamowali Doniecką Republikę Ludową (DNR). Striełkow został jej ministrem obrony. Wsparli ich miejscowi dywersanci, tzw. pospolite ruszenie, bojownicy szkoleni wcześniej w klubach sportów walki i strzeleckich. Gdyby Ukraina miała wtedy wojska obrony terytorialnej, bunt zostałby stłumiony w zarodku. Niestety, jedyne struktury siłowe, jakimi dysponowała władza centralna – jednostki milicji i Służby Bezpieczeństwa w Doniecku i Ługańsku – przeszły na stronę wroga. Gdyby nie ofiarność jednostek ochotniczych, formowanych często przez ludzi, którzy w czasie protestów na Majdanie tworzyli Samoobronę, bunt rozlałby się poza obszar Donbasu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski