Na długo po wyjściu z przypominającego pensjonat klasztoru w uszach dźwięczą zanotowane u podnóża Bieszczad słowa: „Jestem tylko błotem! Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i w Komańczy”.
„Proszę Waszą Ekscelencję, jako Ordynariusza miejsca, o łaskawą wyrozumiałość dla mnie, jak długo będę musiał tu pozostać” – pisał pokornie do bp. Bardy. Pamiętam wrażenie, jakie zrobił na mnie przed laty rozkład dnia, który skrupulatnie zaplanował sobie prymas. Notatka z pierwszego dnia pobytu w Komańczy pokazuje, jak bardzo był zdyscyplinowany: „5.00 Wstanie; 5.30 Prima i modlitwy poranne; 5.45 Rozmyślanie (zazwyczaj podawałem sam punkty, na tle Roku Liturgicznego); 6.15 Angelus Domini. Przygotowanie do Mszy św.; 6.30 Pierwsza Msza św.; 7.15 Druga Msza św. Dziękczynienie; 8.15 Śniadanie; 8.45 Godziny brewiarzowe, cząstka Różańca (niekiedy w ogrodzie); 9.15 Praca przy książce; 11.15 Nawiedzenie kierownictwa; 13.00 Obiad. Adoratio Sanctissimi; 13.30 Spacer; 15.00 Nieszpory i cząstka Różańca; 15.30 Praca przy książce; 18.15 Matutinum cum Laudibus; 19.00 Wieczerza. Lektura niemiecka; 20.00 Różaniec w kaplicy i modlitwy wieczorne. Śpiewy kościelne; 20.45 Praca, lektura, spoczynek”.
– Codziennie spacerował. Nigdy jednak nie wychodził sam – opowiada s. Bożena. – Niepewność, co z nim zrobią, była ogromna. Nie wiedział, co może wydarzyć się w gęstym lesie. To pokazuje klimat zastraszenia, jaki wówczas panował. Na czas jego pobytu Komańczę wciągnięto w strefę graniczną, a wszystkie osoby musiały uzyskać przepustkę. Bardzo wzruszająca była wizyta ojca prymasa – schorowanego, sędziwego Stanisława Wyszyńskiego, który przybył tu w rocznicę sakry biskupiej syna.
Mówię cicho
W pokoju kard. Wyszyńskiego umieszczono podsłuch. Mógł się tego spodziewać. Pisał przy lampie naftowej. Przygotował w Komańczy aż 3 tys. stron. Nie tylko tekst Ślubów Jasnogórskich, ale również potężny program religijnej i moralnej odnowy narodu. „Czas wypełniam tak, by nie pozostała ani jedna chwilka na bezcelowe rozmyślania” – notował. – Prudnicki »kojec« rozszerzył mi się w piękny las. Nie widzę drutów ani nie czuję »wielkiego ucha«, które słuchało wszystkimi swoimi porami: parkanem, płotem, zadrzewieniem, podbramiem, a może podsłuchem. Wolę jednak mówić ciszej, chociaż mowa moja jest dziecięco niewinna i niegroźna nawet dla najsłabszego ustroju”.
Jego zapiski nie są dziennikiem, który odkurzyć powinni historycy. To znakomita lektura duchowa. Czy można bez wzruszenia czytać słowa zanotowane 20 listopada 1955 r.: „Wzbudź pragnienie zapomnienia o sobie: o tym, co dogadza mojemu wygodnictwu, zmysłowości, miłości własnej. Nie wiem, czy zdołam to uczynić, ale wiem, że bardzo pragnę, wiem, że inaczej nie warto, szkoda czasu i energii dla siebie. Przecież rodzić można tylko we dwoje: ja z Tobą, Ojcze; dwoje młodych rodziców – z Tobą, jako jedno ciało. Pragnę być tylko z Tobą, bo tylko wtedy mogę rodzić dla Ciebie, dla Twojej chwały. Soli Deo. Powtarzam – nic dla siebie!”.
Nareszcie wolny!
Sięgam po te notatki nocą. Nade mną na wyciągnięcie ręki setki gwiazd. Przede mną tysiące drzew, które o zmroku zaczynają ze sobą rozmawiać. „W rupieciarni mego życia znalazłem coś Bożego... – czytam. – To sam Bóg zagubił tę przecenną perłę. A chociaż leży ona w błocie, warto posiąść to błoto, by wraz z nim stać się panem perły. Ileż pereł leży w błocie! Jak wielką cenę ma błoto przez to właśnie, że odkryto w nim jedną, jedyną perłę. Jestem tylko błotem! Ale w tym błocie Bóg zgubił perłę miłości”. Nie, nie, to nie fragment „Dzienniczka” s. Faustyny, ale jeden z więziennych zapisków kard. Wyszyńskiego.
„Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i w Komańczy” – notował prymas. – Czuję nad sobą moc Twoją... korzę się przed nią. Ojcze, nic nie zawiniłeś wobec mnie, to ja jestem Twoim niewypłacalnym dłużnikiem. Pracowałem deficytowo”.
Bardzo porusza mnie notatka z 2 października 1956 r.: „Musi gdzieś dopełniać się wykrwawienie Kościoła, by mógł być w pełni zdrowia i sił ożywczych. Dlatego zawsze gdzieś Kościół krwawi w niekończących się prześladowaniach, które są stałym zjawiskiem dziejów Kościoła świętego”.
Rankiem 26 października 1956 r. do klasztoru przyjechali wiceminister sprawiedliwości Zenon Kliszko i poseł Władysław Bieńkowski. „Towarzysz Wiesław” chciał załagodzić gorący spór. „Jestem tego zdania od trzech lat, że miejsce prymasa Polski jest w Warszawie” – usłyszeli od Wyszyńskiego przedstawiciele władzy.
Nazajutrz Polacy przeczytali krótki komunikat wypuszczony przez PAP: „W wyniku rozmowy, przeprowadzonej przez przedstawicieli Biura Politycznego KC PZPR ze Stefanem Kardynałem Wyszyńskim, w tych dniach Ksiądz Prymas wrócił do Stolicy i objął urzędowanie”.
Opuszczam nazaretanki. Ponieważ charyzmatem zgromadzenia jest ochrona duchowa rodzin, w klasztorze u podnóża Bieszczad płynie właśnie gorąca modlitwa w ich intencji. To dom błogosławiony – słyszę od sióstr i nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Marcin Jakimowicz