Na długo po wyjściu z przypominającego pensjonat klasztoru w uszach dźwięczą zanotowane u podnóża Bieszczad słowa: „Jestem tylko błotem! Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i w Komańczy”.
To historia zaczynająca się od słów „za górami, za lasami”. Sam prymas Wyszyński na wieść o tym, gdzie trafił, rzucił do funkcjonariuszy: „Już dalej nie mogliście mnie zawieźć”. Komańcza to opowieść o zamkniętej izdebce i o Bogu, który widzi w ukryciu. O tym, że podjęta w samotności decyzja jednego człowieka może zmienić losy narodu.
Razem
Wiosna spóźniła się o miesiąc, ale na szczęście zorientowała się w porę. Wydaje się, że przeprasza za swe gapiostwo i w błyskawicznym tempie nadrabia straty. To, co czarne, pokrywa się zielenią. Akcje zimy spadają na łeb, na szyję.
Głowa do góry! Na wzgórzu wita nas śliczna cerkiew pw. Opieki Matki Bożej. Obok niej wysoki krzyż upamiętniający 1000. rocznicę chrztu Rusi Kijowskiej. To nowa świątynia, bo poprzednia spłonęła przed 12 laty. Była greckokatolicka, ale w 1961 r. władze weszły do niej pod pozorem obejrzenia wnętrza i... nie oddały już klucza. Zagroziły wiernym: albo przechodzicie na prawosławie, albo cerkiew zostanie zlikwidowana. Część rodzin weszła w zaproponowany układ. – Zanim nie zbudowaliśmy nowej cerkwi, sprawowaliśmy liturgię w kościele rzymskokatolickim – opowiada o. Andrzej Żuraw (z pochodzenia Łemko z Gorlic). – Dziś mamy dwie cerkwie pod tym samym wezwaniem: greckokatolicką i prawosławną. Nie rozdrapujemy ran, nie oskarżamy się wzajemnie. Nie ujrzycie tu podziałów. W wiosce jest mnóstwo rodzin mieszanych. Żyjemy w zgodzie, harmonii, poszanowaniu. Odwiedzamy się w czasie świąt, odpustów. To tu naturalne.
Ojciec Andrzej jest proboszczem w Komańczy, Rzepedzi, Kulasznem, Zyndranowej, Olchowcu i Polanach. W czasie świąt sprawuje po cztery liturgie dziennie, a że każda trwa około dwóch godzin, łatwo obliczyć, jaki to modlitewny maraton. – To wschodnia granica Łemkowszczyzny, dalej mieszkali Bojkowie – opowiada. – Ziemia pogranicza kultur i religii. Mieszają się języki: polski, ukraiński i staro-cerkiewno-słowiański.
Tuż za górą demograficzną bitwę wygrywają... Romowie. Wystarczy wyjechać 20 minut za Komańczę, by zauważyć tłumy śniadych, czarnowłosych dzieci. Już teraz wydają się większością uśpionych wschodnich słowackich miasteczek. Turystę wchodzącego do marketu w Medzilaborcach otacza tłum cygańskich klientów. Stąd pochodziła rodzina Andy’ego Warhola, więc w miasteczku znajdziemy muzeum pop-artu. Architektoniczny koszmarek. Już teraz Romowie stanowią ok. 10 proc. ludności państwa, a przy szybkim przyroście naturalnym za 50 lat będą stanowili większość. „Czy Polska będzie sąsiadować z pierwszym cygańskim państwem w dziejach?” – pytał Andrzej Stasiuk.
Mozart i wilki
Klasztor przypomina pensjonat. Przykucnął na uboczu wsi. Za torami. Wrrr. Łatwo nie przejdziemy. Obejścia wiernie strzeże Mozart. Duże psisko. Pilnuje domu, warcząc od czasu do czasu na swych dzikich krewnych krążących po okolicznych lasach. – Zimą jedna z sióstr otwarła drzwi i ujrzała dwa wilki, które czekały, aż zaprosimy je na kolację – śmieją się nazaretanki. Wilki naprawdę czują się gospodarzami tych ziem. W Rzepedzi zabiły niemal wszystkie psy.
Zbudowany w stylu szwajcarskim klasztor powstał jako sanatorium dla schorowanych lub wypoczywających po wyczerpującym roku szkolnym sióstr. – Nazaretanki przetrwały wojenne zawirowania, bo pomagały wszystkim dokoła – słyszę w Komańczy. – Ponieważ nie było tu ośrodka zdrowia, siostry leczyły ludność; polską, łemkowską – opowiada s. Bożena Gosztyła, przełożona klasztoru. – Pewnego dnia pod klasztor podeszły bandy UPA. Chciały puścić budynek z dymem. Wyszła do nich nazaretanka zwana w okolicy „doktórką”. Znali ją. Leczyła ich żony, dzieci. Odwrócili się na pięcie i odeszli. Klasztor ocalał.
Cisza jak makiem zasiał. W ciągu roku przybywa tu ok. 50 tys. ludzi. Przyciąga ich opowieść o dramatycznych losach Prymasa Tysiąclecia.
Jak to się skończy?
Trafił tu 29 października 1955 r. i pozostał przez rok. To tu 16 maja 1956 r. napisał tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Czy mógł przypuszczać, że 26 sierpnia tekst zawierzenia powtórzy zgodnie milion zgromadzonych na Jasnej Górze wiernych? Na fotelu przeznaczonym dla prymasa leżały biało-czerwone kwiaty, a rotę ślubowania, które było powtórzeniem ślubów, jakie 300 lat wcześniej złożył Jan Kazimierz, odczytał bp Michał Klepacz. Prymas powtarzał słowa zawierzenia w Komańczy.
Jesteśmy od niego bogatsi o jedno. Wiemy, jak skończyła się ta historia. Kardynał Wyszyński nie miał pojęcia, jak długo tu zostanie i czy klasztor będzie jego ostatnim więziennym przystankiem. Nie wiedział, dokąd go wywożą. Dwie warszawy mijały Katowice, Kraków, Jasło, Sanok. „Moim towarzyszem był komendant. Podejmował rozmowę i rozwodził się o »katedrze stalinogrodzkiej«, którą w niedzielę miano konsekrować” – wspominał. Nazaretanki o jego przyjeździe dowiedziały się rankiem.
Marcin Jakimowicz