Posłuchajcie opowieści człowieka, który stoczył w życiu wiele walk, bo ma świadomość tego, że wojna jest już wygrana.
Gdy byłem w wojsku, rządziła jeszcze „fala” − opowiada Darek Orłowski, policjant, sierżant sztabowy, trener MMA (założył m.in. kluby w Jaworzynce, Żorach, Chorzowie-Batorym, Jastrzębiu i Kobylinie). − Starsi gnębili młodszych. Dwóch moich kumpli nie wytrzymało tego psychicznie. Jeden załamał się, gdy starsi ułożyli z kasków i ręczników kobietę i kazali mu z nią kopulować. Wymyślali coraz gorsze świństwa. Wyganiali nas na mróz. Kiedyś, gdy z kumplem z Żor mieliśmy służbę przy sprzątaniu jadalni, nagle wpadli starsi. Zaczęli nas upokarzać. Nie wytrzymaliśmy. Spojrzeliśmy na siebie: „Stawiamy się”. „Koniec! Nie będziemy robili tego, czego żądacie” − powiedziałem. Zapadła cisza. Ich było kilkunastu, nas dwóch. Miałem już czarny pas i nie bałem się konfrontacji. Zacząłem się modlić: „Jezu, oddaję Ci tę sytuację”. Podeszli do nas. Zrobiło się gęsto od agresji. Rzucali mięsem. Nikt dotąd im się nie postawił. Poprosiłem Boga o interwencję.
Wysypali z kontenerów trzymetrową stertę śmieci. Mieliśmy czterdzieści minut, by to posprzątać. Polali śmieci wodą. Szmatą zebrałem 26 wiader. Wpadli chmarą i zaczęli agresywnie do nas doskakiwać. Nie bałem się ich, ale nie chciałem sam rozwiązywać tej napiętej sytuacji. Modliłem się. Jeden z nich kazał mi coś zrobić. „Nie zrobię tego” – odpowiedziałem. Zadał cios, ale jeden ze starszych żołnierzy w ostatniej chwili chwycił jego dłoń. Bał się konsekwencji. „Wiesz co, stary? Ja ciebie szanuję” − rzuciłem do chłopaka, który chciał mnie uderzyć. Odpowiedział litanią przekleństw. Wszystko rozeszło się po kościach.
Po dwóch tygodniach na jadalni usłyszałem: „Młody!”. Odwróciłem się, a on rzucił mi jabłko. Zamurowało mnie. Trzeba było wiedzieć, czym było dla nas jabłko. Cały czas chodziliśmy głodni. Na poligonie jedliśmy kwiatki, takie było zapotrzebowanie energetyczne. A on odjął sobie jabłko od ust. Mogłem mieć wroga, a przebaczenie rozbroiło tę sytuację.
Po latach spotkałem go w sklepie, gdy pracowałem jako ochroniarz. Ucieszyłem się na jego widok. Chciałem się przywitać, ale spuścił głowę i uciekł. Takie miał wyrzuty sumienia.
Szyderka
Jak wytrzymuję szyderkę? Dziś nie robi ona na mnie wrażenia, ale kiedyś było ostro. Na szafce mam obrazek Matki Boskiej, więc czasami kumple mi ją wywracali.
Nie przeżyłem jakiegoś gwałtownego nawrócenia, ale doskonale pamiętam momenty przełomowe. Ponieważ ćwiczyłem sporty walki, przez pewien czas stałem na bramkach. Widziałem akcje, po których sumienie nie dawało mi spokoju. Kiedyś jeden z bramkarzy uderzył dziewczynę. To była przesada. Poszedłem do spowiedzi, by rozeznać, co mam dalej robić. Byłem wtedy w technikum. Związałem się mocno z oazą. W ogóle często korzystam ze spowiedzi. Dla mnie to podstawowe miejsce spotkania z miłosierdziem Boga. Gdy mam grzech ciężki... nie potrafię się z niczego cieszyć. Taki dar…
W szkole policyjnej psycholog zapytała, dlaczego chcę zostać policjantem. Odpowiedziałem: „Wierzę, że tego chce Pan Bóg”. (śmiech) Kiedyś na zajęciach instruktorka pokazała nam stronę z kalendarza z pornograficzną scenką. Atmosfera się rozluźniła, kumple zaczęli rzucać dwuznaczne hasełka. Walczyłem sam ze sobą. Miałem problem z nieczystością. Co zrobić? „Bóg tyle ci dał – pomyślałem – dziewczynę, pasje, talenty, a ty wstydzisz się do Niego przyznać?”. W końcu odważyłem się. Niech się dzieje, co chce. „Może pani schować ten kalendarz?” − rzuciłem. „Dlaczego, panie posterunkowy?” − zapytała, widząc rozbawione towarzystwo. „Bo... będę miał nieczyste myśli”. Nikt tak mnie w życiu nie wyśmiał. Rechot nie miał końca. „Panie Jezu, nigdy więcej!” − pomyślałem. Nagle otwarły się drzwi i weszła kontrola wyższych stopniem. „Proszę schować ten kalendarz” − powiedzieli. Nastała cisza. Nikt już się ze mnie nie śmiał. Myślę, że był to rodzaj testu, sprawdzianu mojej wierności.
Ostro
Kiedyś jeden z moich kumpli policjantów (tak jak ja prowadził szkoły sztuki walki) nabijał się ze mnie. Za moimi plecami. Nie wstydziłem się nigdy kumplom, gliniarzom opowiadać o Bożym miłosierdziu. „Nawiedzony, jehowy” − słyszałem. Mój kumpel był niezłym fighterem. Lubiłem z nim jeździć na interwencje. Czasem było ostro. Kiedyś weszliśmy do familoka, a tam chłopak bił swą matkę. Złamał jej już nos. Prawy prosty i sprawa ucichła. Wiele razy słyszałem od mojego kumpla szyderstwa na temat wiary. Pewnego dnia podszedł do mnie i powiedział: „Darek, pomóż mi. Mój młodszy brat… podniósł mnie i rzucił przez cały korytarz na ścianę. Ma ponadnaturalną moc”. „Włóż mu do kieszeni różaniec – zaproponowałem – albo po kryjomu daj do wypicia wodę święconą”. Posłuchał, choć szerokim łukiem omijał kościoły. Dał matce wody święconej, a ta rozpuściła w niej tabletkę musującą z lekarstwem. Jej młodszy syn o tym nie wiedział, ale kiedy wziął szklankę, krzyknął: „Co ty, wodę święconą mi dajesz?”. Nie przełknął ani łyka. Trafił do egzorcysty, który nakazał całej rodzinie przystąpić do spowiedzi. Okazało się, że chłopak związał się z sektą satanistyczną.
Uratowany
Każdy dzień staram się oddać Bogu. Kiedyś na oazie poprosiłem księdza: „Proszę się pomodlić, bym jutro wypełnił wolę Boga”. Rano, wsiadając do radiowozu, zastanawiałem się, co będę robił. Wyważę jakieś drzwi, ratując kogoś z pożaru? Zapobiegnę pobiciu?
Dochodził koniec służby, a tu nic. Nuda. Stanęliśmy przy rynku w Czerwionce, gdy nagle podeszła do nas kobieta: „Panowie, możecie tego człowieka odwieźć do przychodni?”. Zgodziliśmy się. Pomyślałem: „Chłopie, masz sto metrów. Nie możesz się przejść?”. Wróciliśmy z kumplem na komisariat, gdy nagle woła nas dyżurny: „Dzwonili ze szpitala. Chcieli wam podziękować. Uratowaliście życie jakiemuś mężczyźnie. Był w trzecim stadium zawałowym”. Oblał mnie pot. Bóg przebił się przez warstwę mojego cwaniactwa i gburostwa.
Rano padam na kolana, prosząc Boga o miłosierdzie. Demon nie ma kolan, nie chce służyć (widziałem to, gdy pomagałem egzorcyście). Każdego dnia z rodziną staramy się zmówić cały Różaniec. No, chyba że się pokłócimy. (śmiech) Modlitwa jest inwestycją w bezpieczeństwo małżeństwa. Wiem, co mówię: Żory królują w rankingach rozwodów.
Pamiętam, że gdy zakochałem się w Monice (dziś mojej żonie), w mojej głowie zakołatała myśl: „A gdyby ona wylądowała na wózku?”. Odpowiedziałem: „Z miłością pchałbym ten wózek”. Po miesiącu na randce Monika powiedziała: „Przed miesiącem miałam punkcję i jakaś niedoświadczona pielęgniarka wbijała mi igłę w kręgosłup. W ostatnim momencie jej koleżanka chwyciła ją za dłoń: »Co robisz? Kierujesz igłę na rdzeń kręgowy. Chcesz, by ta dziewczyna jeździła na wózku?«”. Poczułem, że Bóg przeprowadził mnie przez kolejny sprawdzian.
Uratowała nas czystość przedmałżeńska. Był to czas walki, bo wiadomo: krew nie woda. Kiedyś byliśmy już blisko upadku, ale powiedzieliśmy: „Nie chcemy zrobić czegoś, czego będziemy żałowali”. Pobiegliśmy na Mszę. Otwarłem Biblię i przeczytałem słowa z Listu św. Jana: „Piszę do was, młodzi, że zwyciężyliście Złego”. To było to! Miłosierny Bóg widział nasze zmaganie i odpowiedział.
Znak krzyża
Dlaczego trenuję sztuki walki? Często rozmawiałem o tym z kapłanami. Słyszałem: „To twój talent”. Kiedyś ksiądz zapytał: „Czy twoi chłopcy nienawidzą się po walce?”. „Przeciwnie. To buduje relacje, przyjaźnie”. Opowiem ci o świeżutkiej sprawie. Jednym z moich wychowanków jest Bartek, chłopak z domu dziecka. Ostro trenował, więc wziąłem go na zawodową galę do Wiednia. Moim fighterom opowiadam o Bogu. Znają mnie już. Bartek powiedział: „Trener. Jesteś spoko, ale jeśli chodzi o tego Pana Jezusa, to nie do końca w to wchodzę”. Powiedziałem: „Jasne, spokojnie”. Wiem, że mam siać, a nie czekać na owoce.
Zainstalowaliśmy się w hotelu. Zacząłem się modlić i czułem, że powinniśmy przećwiczyć jedną akcję, która może się przydać. Na godzinę przed walką powiedziałem: „Chłopaki, idę do kościoła”. Zatopiłem się w modlitwie, gdy nagle zadzwonił telefon. Jeden z naszych zapytał: „Przyjdzie trener na walkę Bartka?”. Patrzę na zegarek: wychodzi za dziesięć minut! Przeraziłem się. Dobiegłem na galę, zrobiłem krótką rozgrzewkę. Powiedziałem: „Zawodnik z Czech będzie chciał cię zabić. Jego trener mocno skuł go przed walką, zrobił mu kilka zastrzyków. Jak nie masz sił, to możesz się wycofać”. Bartek powiedział: „Walczę”. Debiutował, a Czech miał na koncie kilkanaście wygranych walk, w tym większość przez nokaut. Ruszył na Bartka. Posypały się ciosy. Bartek wytrzymywał. W pewnym momencie strzelił mu ochraniacz i sędzia zarządził przerwę. Czech znowu ruszył i wtedy Bartek wykonał tę akcję, którą przećwiczyliśmy dzień wcześniej. Czech runął znokautowany, a Bartek przy całej widowni (na sali wielu muzułmanów) ukląkł i… powoli się przeżegnał. Wzruszyłem się. Panie Jezu, uwielbiam Cię!
Mam doświadczenie, że walka, którą toczymy, jest wygrana. „Bramy piekielne go nie przemogą” − powiedział Jezus o Kościele. I tego się trzymam.
wysłuchał Marcin Jakimowicz
wysłuchał Marcin Jakimowicz