Żebrałam pod krzyżem

Z Beatą Grzyb o wytrwałości w proszeniu, byciu wybraną i o dwojgu dzieciach rozmawia Barbara Gruszka-Zych.

Barbara Gruszka-Zych: Przez większość życia o. Pio ogromnie cierpiał. Wszyscy uciekają od cierpienia, a on za nie dziękował.

Beata Grzyb: I dlatego zostawił nam przesłanie krzyża. Dziś mówi nam to samo co za życia, że cierpienie nie jest dla wszystkich. Pan Bóg wybiera tych, którym może je dać. A zatem cierpiący powinni czuć się wybrani. Ojciec Pio uważał, że to największa łaska, jaka nas może spotkać na ziemi, więc trzeba za nią dziękować.

Czy to niedobrze, że prosimy, aby odjęto nam cierpienie?

Bardzo często cierpienie jest pomocne dla naszego zbawienia, a przecież najważniejsze w życiu jest zbawienie. Czytałam kiedyś o jednym z braci, który pomagał o. Pio w sortowaniu listów, przychodzących do niego w tysiącach z całego świata. Ludzie prosili w nich, żeby wstawił się za nimi u Boga. Przyszły święty niektóre wyrzucał do kosza, wcale ich nie czytając. Towarzyszący mu kapucyn zaczął się zastanawiać, dlaczego wybiera te, a nie inne. W końcu o to zapytał. Usłyszał, że zawarte w nich prośby nie wymagają interwencji u Pana Boga, bo jeśliby miały się spełnić, to zanoszący je poszedłby w ciemność.

Jakie to mogły być prośby?

Ktoś mógł prosić o dobra materialne, ktoś inny o karierę czy powodzenie w jakiejś sprawie, przekonany, że wtedy będzie szczęśliwy. Ktoś może błagał Boga przez wstawiennictwo o. Pio: „Ściągnij mnie z krzyża, bo wiszę na nim tyle lat”. Temu o. Pio pewnie chciał powiedzieć: „A gdzie ty, biedaczyno, pójdziesz, jak Bóg zabierze ci krzyż?”. Może wtedy ten człowiek znalazłby się nad przepaścią? „Owoce cierpienia zawsze są dobre, jeśli jest ono przeżywane z Bogiem” – nauczał o. Pio. Każdy, kto niósł w życiu krzyż, pewnie podpisze się pod tymi słowami.

Pani by się podpisała?

Tak, na pewno. Dla mnie takim krzyżem było oczekiwanie na dar macierzyństwa. Po półtora roku starań lekarze stwierdzili definitywnie, że mało prawdopodobne, abyśmy zostali rodzicami. Przeżyłam szok, kiedy pewien specjalista, do którego pojechaliśmy na północ Włoch, widząc, skąd jesteśmy, powiedział: „W waszym przypadku nawet cud ojca Pio nie pomoże!”. Mimo to nie zrezygnowałam z modlitw do mojego świętego. To była długa droga czekania, męczarni, badań, którą zna wiele małżeństw. Wiele przeszłam, ale i wiele otrzymałam. W końcu poczuliśmy się z mężem, jakby Pan Bóg nas opuścił. Zadawaliśmy sobie pytania: „Dlaczego dotyka to właśnie nas? Dlaczego innym małżeństwom dane jest cieszyć się darem rodzicielstwa, a my musimy się tak strasznie męczyć? Dlaczego przeżywamy taką rozpacz i bezradność?”. Dzisiaj wiem, że owoce tego krzyża były dla mnie dobre.

Jakie one były?

Przekonałam się, że cierpienie może mieć wartość i że życie w trudach daje siłę. Odkryłam, że można wtedy stać się dla innych przykładem człowieka, który przebrnął przez kalwarię.

Wyprosiła Pani Wasze dzieci za wstawiennictwem o. Pio...

Jeszcze podczas uczestnictwa we Mszy św. kanonizacyjnej o. Pio czuliśmy się z mężem smutni i niewysłuchani. Cztery dni później, w czwartek 20 czerwca 2002 r., dowiedziałam się, że oczekujemy dziecka. Najpierw urodził się Franciszek, potem Pan Bóg obdarzył nas Klarą. Dziś Franciszek ma już 15 lat, a Klara 12,5 roku. Zdarza się, że opowiadam o tym wstawiennictwie o. Pio w naszym życiu małżeństwom, które przyjeżdżają do San Giovanni Rotondo z podobnym problemem. Pocieszam ich, żeby nie myśleli, że zostali sami i nie warto już prosić. Czasami orientuję się, że małżonkowie nie widzą treści swojego krzyża. Bo każdy krzyż ma swoją treść.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: