Nie przypominali superbohaterów komiksów Marvela. Bali się. Zwyczajnie się bali. „Jezu, pozwalasz mi nie uważać się za bohatera, męczennika” – pisał ten, który został właśnie uznany za męczennika.
Strach się bać?
Zginęło wówczas około 50 osób. Przebieg wydarzeń opisano w liście gminy lyońskiej przekazanym u Euzebiusza z Cezarei. Fala aresztowań, okrutne tortury. Cesarz pozwolił uwolnić jedynie tych, którzy wyparli się wiary. Obywatele rzymscy trafili pod miecz, pozostali na arenę lyońskiego amfiteatru, gdzie zostali rozszarpani przez dzikie zwierzęta.
– Dzieją się rzeczy dziwne. Naprawdę dziwne – podsumowuje o. Zioło. – Mówią o tym m.in. akta męczenników z Lyonu. W dzień przed egzekucją straszliwy lęk, strach przed bólem, a w dniu kaźni zadziwiający wszystkich spokój. My, chrześcijanie, mówimy, że to Chrystus walczy w nas za nas.
Święta Kordula (IV wiek) była jedną z 10 towarzyszek św. Urszuli, rzymsko-brytyjskiej księżniczki. Gdy ta odrzuciła zaloty Attyli, władcy Hunów zwanego „biczem Bożym”, została zamordowana. Przerażonej Korduli udało się ukryć na jednym z okrętów. Przeżyła bezsenną noc, w czasie której musiała odpowiedzieć sobie na jedno pytanie „na śmierć i życie”. Czy nie powinna odważnie zaświadczyć o wierze w Jezusa? Rankiem opuściła statek i zgłosiła się do oprawców. Poniosła śmierć męczeńską, podobnie jej towarzyszki.
O jego listach pisaliśmy przed tygodniem. Sam Machiavelli, który nie podzielał jego poglądów, nazywał go „człowiekiem niemal boskim”. Św. Tomasz Morus (1478–1535), uznany w Europie humanista, przez trzy lata był kanclerzem, ale zrzekł się tego urzędu, gdy Henryk VIII poślubił swą kochankę Annę Boleyn. Usłyszał wyrok: śmierć przez ścięcie.
Wspominamy jego odwagę, przywołujemy żarty, które serwował 6 lipca 1535 roku, wstępując na szafot. Wystarczy jednak przeczytać kilka jego listów, by zobaczyć, jak bardzo ten erudyta zmagał się z paraliżującym go lękiem. „Usiadłem i przekalkulowałem, ile to będzie mnie kosztowało. Myślałem nad tym, Małgorzato, wiele bezsennych i pełnych niepokoju nocy – pisał do córki. – Przeżywałem niebezpieczeństwa, które mogłyby na mnie przyjść, a myśląc o tym, miałem serce ściśnięte. Ale na koniec dziękuję naszemu Panu za to, że uczynił mi łaskę, abym nigdy nie zaakceptował myśli o kapitulacji, nawet w przypadku, gdyby zrealizowały się moje najgorsze obawy (…) Oczywiście, Meg, nie możesz mieć serca bardziej słabego i bardziej kruchego od serca swojego ojca”.
Pisany w ostatnich dniach życia duchowy traktat o konaniu Jezusa pokazuje wielkie rozdarcie świętego („odpowiedział, że nie jest pewny siebie odnośnie zdolności spontanicznego ofiarowania się na śmierć”). Komentując modlitwę Mesjasza w Getsemani, podkreślał, że strach nie jest uczuciem antychrześcijańskim. Podpowiadał, by ten, kto odczuwa lęk, naśladował Chrystusa.
Sam Jezus bał się śmierci. Wystarczy zerknąć na przejmujący do szpiku kości opis modlitwy w Ogrójcu. Czytamy, że choć „uczynił twarz swoją jak głaz” i pewnie zmierzał w stronę miasta kaźni, w przeddzień męki stoczył wielką duchową batalię.
– Hematohydrozja wskazuje na traumatyczne przeżycie, które czekało Skazańca – opowiada Grzegorz Górny, publicysta. – To choroba pogranicza, życia i śmierci. Człowiek wie, że nie ominie go męka, i ogarnia go strach. Potworny, paraliżujący, biologiczny, sięgający trzewi, wręcz zwierzęcy lęk, przejawiający się na poziomie komórkowym, wywołujący wstrząs histaminowy, czyli efekt pocenia się krwią. Jezus dotarł do sytuacji granicznej. Nie oszczędził sobie niczego. Męka Jezusa trwała około 17 godzin.
To nie mitologia!
– Męczennicy to ludzie, którzy w sytuacji próby są niezwykle otwarci na działanie Ducha Świętego i darów, które przychodzą z góry, z darem męstwa na czele – podsumowuje abp Grzegorz Ryś. – Kościół starożytny nie promował postawy męczeństwa na siłę, pchania się w paszczę lwa. Był zapatrzony w samego Jezusa, który do końca unikał krzyża. Dopiero w chwili, gdy nie mógł go już uniknąć, wyszedł mu naprzeciw i zaufał Ojcu. Dokąd mógł, unikał śmierci. Ewangelia pokazuje wiele przykładów, gdy oddalał się, uciekał, przechodził między oprawcami.
Pierwsi męczennicy nie prowokowali swych prześladowców. Tertulian, który był już poza Kościołem, w pracy o ucieczce w czasie prześladowań pisał, że czymś niegodziwym jest uciekać. Jego najbliższy duchowy uczeń, którym był Cyprian z Kartaginy, pisząc o ludziach, którzy wyparli się wiary w czasie prześladowań, główny zarzut uczynił z tego, że… ci ludzie nie uciekli. Powinni byli uciec – pisał – ale zadomowili się na ziemi, kupili pola, zbudowali domy i nie chcieli tego zostawić, więc wpadli w ręce prześladowców, a potem załamali się i ostatecznie wyparli wiary. Trzeba było uciekać – przypominał Cyprian.
Sam uciekł. W czasie najbardziej intensywnych prześladowań kierował diecezją z wygnania. Napisał traktat „O upadłych”, w którym stwierdził, że ucieczka przed śmiercią to zdrowy odruch. Kiedy prześladowania wróciły, św. Cyprian przestał uciekać, poczekał na swoich oprawców i… przyjął ich kolacją. Czy to nie piękne?
Polikarp, uczeń św. Jana, dokąd mógł, uciekał przed prześladowcami. Gdy wpadł w ręce oprawców, miał tylko jedną prośbę, by mógł się przed męczeństwem pomodlić. Powtórzę: męczeństwo jest nie tyle aktem heroizmu ludzkiego, ile działania Ducha Świętego.
Marcin Jakimowicz