Raz pada śnieg, raz grad, czasami osadza się szadź albo szron. Za każdym razem jest to jednak woda. Tyle że w różnych fizycznych postaciach. Ziemia jest jedynym ze znanych nam globów, na których z nieba pada woda. Ale nie jedynym, na którym pada.
Żeby padało (cokolwiek), musi być spełnionych kilka warunków. Po pierwsze, na takim globie – bo piszę o planetach i księżycach – musi istnieć atmosfera. A w niej – chmury. W zależności od tego, z czego te chmury się składają, jaki jest skład całej atmosfery, jakie panują w niej ciśnienie oraz temperatura, mogą pojawiać się opady. Tutaj warto jednak zwrócić uwagę na jeden wyjątek. Gdy jakiś glob jest aktywny geologicznie czy sejsmicznie i występują na nim wulkany albo gejzery, możliwa jest sytuacja, w której na niewielką powierzchnię tego globu, mimo braku atmosfery, pada to, co te gejzery wyrzuciły. Tak jest np. na Enceladusie, jednym z księżyców Saturna. Na jego powierzchni wybuchają lodowe gejzery. Ale nie takie jak te ziemskie, z których na wysokość najwyżej kilkudziesięciu metrów strzela gorąca woda. W przypadku Enceladusa w przestrzeń (księżyc nie ma atmosfery) wylatują kryształki lodu. Tylko bardzo niewielka ich część opada na powierzchnię księżyca, większość zasila pierścienie Saturna. Konkretnie – pierścień E. W dłuższej perspektywie, rzędu tysięcy lat, materiał wyrzucany przez Enceladusa opada na powierzchnię samego Saturna. Gejzery wyrzucają maleńkie kryształki lodu z prędkością ponad 1400 km/h na wysokość 1500 kilometrów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek