Czy miejsce historii jest tylko na śmietniku historii filmu?
Emitowana od niedawna telenowela o czasach Łokietka i Kazimierza Wielkiego wzbudziła znowu spory o miejsce i sposób pokazywania historii w filmie. Czy miejsce historii jest tylko na śmietniku historii filmu? Do niedawna, jako dodatek do tezy o „polskości jako nienormalności”, powtarzana była inna, równie „postępowa” teza, że częścią, a może nawet sednem owej polskiej nienormalności jest przywiązanie do historii, swoista obsesja na tle własnej przeszłości. Słyszeliśmy, że gdzie indziej nie pisze się tyle, a już tym bardziej nie kręci wciąż filmów czy seriali telewizyjnych na historyczne tematy. No, może w putinowskiej Rosji, która wszak wzorem dla nas być nie może (z tym ostatnim stwierdzeniem akurat się zgadzam). Zwolennikom tezy, że to tylko w „tym kraju” kręci się filmy historyczne, a niekiedy nawet realizuje za ich pomocą pewną politykę historyczną, pozwolę sobie wymienić garść przykładów z kilku innych niż rosyjska czy polska kinematografii. W Norwegii, Danii, Finlandii, Estonii, Holandii mamy wysyp filmów fabularnych, które ukazują rozmaite epizody z historii, przedstawiające Norwegów, Duńczyków, Finów, Holendrów jako ofiary albo też jako historycznych herosów. Kto nie wierzy, niech poszuka takich tytułów z ostatnich lat, jak fińskie: „Granica”, „Łzy kwietniowe” (oba o walce Finlandii o niepodległość w 1918 r.), „Za linią frontu”, „Kätilö” (o II wojnie), jak opowieść o królowej Krystynie („The Girl King”), jak estoński „1944” czy „Szermierz”, duński „9 April”, norweskie „Max Manus” czy „King’s Choice”, holenderskie „Admirał”, „Nowa Ziemia”, „Kenau: wojowniczka z Haarlemu” (te filmy „bezwstydnie” opowiadają bohaterskie historie sprzed wieków!).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Nowak