Ocena „Korony królów” po obejrzeniu pierwszych odcinków jest zadaniem ryzykownym.
Ostatecznie obejrzałem osiem odcinków. Jeszcze przed emisją telenowela doczekała się recenzji, oczywiście negatywnych. Jednak pisanie o filmie, którego się nie widziało, jest chyba bardziej ryzykowne niż wypowiadanie się o filmie obejrzanym wcześniej.
Zgadzam się, że „Koronie królów” można wiele zarzucić. Trudne zadanie mieli scenografowie. Od razu rzuca się w oczy, że akcja telenoweli toczy się w ograniczonej przestrzeni, a scenografia jest ascetyczna, jeżeli nie wręcz uboga. Kamera wychodzi od czasu do czasu w plener, chociaż najczęściej oglądamy strażników i most, którym do zamku przybywają goście. Ciasne zamkowe wnętrza sprawiają wręcz klaustrofobiczne wrażenie. Można zrozumieć, że wynika to z ograniczonych środków, ale skoro „Korona królów” przewidziana jest na wiele odcinków, to przeznaczenie większych nakładów na porządną, wybudowaną na potrzeby filmu scenografię byłoby inwestycją jak najbardziej sensowną. Docenić należy pracę kostiumologów, bo barwne i wystawne stroje wpadają w oko. Problemem „Korony królów” jest również obsada.
Finansową mizerią nie można tłumaczyć niedoróbek scenariuszowych. A tych w pierwszych odcinkach jest wiele. Poszczególne wątki posklejane zostały na chybił trafił, a widz nie jest w stanie zorientować się, o co tak naprawdę chodzi. Mało wyraziście zarysowane zostały też postaci głównych bohaterów, są po prostu nijakie. Rażą również uproszczenia, a czasem komiczne wprost sposoby prowadzenia niektórych wątków, np. trucicielskiego spisku z czwartego odcinka. Przypomina to rozwiązania rodem z jakiejś przeznaczonej dla dzieci animacji w rodzaju „Porwania Baltazara Gąbki”. Jednak w odcinkach emitowanych w tym tygodniu było już znacznie lepiej.
Nie czepiałbym się nieścisłości historycznych, bo w końcu telenowela to nie lekcja historii. Ożywiona dyskusja, jaka rozpętała się po emisji pierwszego i kolejnych odcinków, wskazuje, że zainteresowanie „Koroną królów” przekłada się również na zainteresowanie historią.
Uważam, że telewizja publiczna poszła w dobrym kierunku. Skoro nie stać nas na serial historyczny w rodzaju „Królowej Bony” czy „Najdłuższej wojny nowoczesnej Europy”, wybór telenowelowej formuły był jak najbardziej słuszny. Oczywiście wiąże się to z pewnymi ograniczeniami, bo z powodu problemów finansowych trudno liczyć na produkcję w rodzaju „Wspaniałego stulecia”. Kto oglądał pierwsze odcinki tureckiego serialu, z pewnością jednak zauważył, że jego początek też nie był imponujący.
Zachodnie telewizje od lat produkują wystawne seriale historyczne, o budżetach równych często filmom kinowym. Może dołączy do nich i telewizja publiczna. Zanim to jednak nastąpi, lepiej, że wydaje swoje środki na „Koronę królów” niż na kolejny serial fantasy o fantastycznych lekarzach z Leśnej Góry.
Edward Kabiesz Dziennikarz działu „Kultura”, w latach 1991–2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk.