Do sankcji wobec Polski raczej nie dojdzie, ponieważ ich zastosowanie wymaga większości, której w obliczu zapowiedzianego sprzeciwu Węgier nie będzie - ta opinia przeważa w czwartkowych komentarzach w Bułgarii o uruchomieniu przez KE wobec Polski art. 7 Traktatu UE.
Zdaniem analityków, pytanie, na które na razie żaden bułgarski polityk nie udziela odpowiedzi, brzmi: po której stronie podczas głosowań opowie się Sofia, obejmująca w styczniu przewodnictwo w UE.
Piszą o tym dziennik "Sega", portal "Mediapool" oraz elektroniczne wydanie dziennika "Dnewnik".
Znaczenie środowej decyzji KE w sprawie Polski wynika przede wszystkim z jej bezprecedensowego charakteru i tworzenia nowego kontekstu stosunków między krajami unijnymi - uważa Christo Christew, profesor prawa unijnego Uniwersytetu Sofijskiego. Chodzi o zarzuty wobec dużego i wpływowego państwa o naruszenia zasad demokracji - dodaje.
Według profesora, prawdopodobieństwo doprowadzenia do końca zastosowania art. 7, czyli do sankcji, jest małe wobec spodziewanego weta węgierskiego. Pierwsze kroki ze strony polskiej po ogłoszeniu decyzji KE jednak nie są zachęcające i nie dają dużej nadziei, że dyskusja przebiegnie pomyślnie - stwierdził Christew w wywiadzie dla bułgarskiego radia publicznego. "Polska sygnalizuje, że zamierza kontynuować konfrontację z Komisją Europejską" - uważa.
Profesor prognozuje, że stanowisko bułgarskich władz w sprawie sankcji wobec Polski będzie niezwykle ostrożne, gdyż "w samej Bułgarii również odnotowywane są poważne problemy z państwem prawa i w szerszym kontekście dotknięte są kluczowe elementy systemu demokratycznego, m.in. w dziedzinie wolności słowa".
Różnica między Bułgarią z jednej strony a Polską i Węgrami z drugiej polega jednak na tym - wyjaśnia profesor - że w tych dwóch państwach dokonuje się naruszenia poprzez akty ustawodawcze, a w Bułgarii "typowo po bałkańsku nic nie dzieje się na oficjalnej płaszczyźnie prawnej, tylko w praktyce".
Według profesora, istnieje możliwość zastosowania wobec Polski dochodzeń na podstawie art. 258 Traktatu UE, który daje prawo do sankcji w wypadku konkretnych naruszeń. Bułgarska prezydencja UE, rozpoczynająca się po Nowym Roku, jego zdaniem nie będzie w stanie wpłynąć na komunikację między Brukselą a Warszawą i ewentualne decyzje.