Kolędujmy. Grajmy i śpiewajmy. Dla siebie, naszych dzieci, bliskich. Dla tradycji. I dla małego Jezusa.
Lubią Państwo kolędy? Ja bardzo. Przepiękne słowa, przepiękna muzyka. Przesłanie, atmosfera. Perełki kultury, wiary, zamknięte w kilku prostych strofach i linii melodycznej. Niegdyś śpiewane nie tylko w kościołach, ale przede wszystkim w domach. Kolędowanie było zwyczajem rodzin i przyjaciół. Jakąś normą, która była wpisana w tradycję i rzeczywistość Bożego Narodzenia. Nikogo do śpiewania i grania namawiać nie trzeba było. Śpiewały dzieci, śpiewali rodzice. Śpiewały całe rodziny. A nawet w zakładach pracy, mimo często niesprzyjających okoliczności historycznych czy politycznych, na wigiliach „pracowniczych” wybrzmiewało staropolskie „Bóg się rodzi” czy „Wśród nocnej ciszy”. I chyba w latach dziewięćdziesiątych o kolędach jakby zaczęliśmy zapominać. Stały się jakieś takie wstydliwe, zapędzone wyłącznie do murów kościelnych, względnie niewychodzące z przestrzeni szkolnych jasełek. Na spotkaniach rodzinnych, świątecznych, wigiliach klasowych kolędy, owszem, były: rozbrzmiewały z magnetofonów i płyt. Grały sobie, jakoś tak smętnie i bez przekonania, jakieś toporne opracowania z podkładem keyboardowym. I nikt nie podśpiewywał, nie włączał się do tego kolędowania, bo jakoś trudno wtórować maszynie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 redaktor warszawskiej edycji GN, od 2011 dziennikarz działu „Polska” w GN. Autorka kilku książek, m.in. „Wojennych sióstr” oraz „Święci 1944. Będziesz miłował”.