Bóg idealnie dobiera miejsca, do których nas wysyła, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że tym razem się pomylił. Pojawia się w nas naturalny opór materii i zastanawiamy się, czy w czasach, gdy wszyscy wokół nucą jak mantrę „Bądź sobą!”, mamy podporządkować się decyzji drugiej osoby.
Wracaj do domu!
– Po święceniach kapłańskich spędziłem dwa lata w Waszyngtonie na studiach, a następnie pięć lat za granicą – wspominał abp Fulton J. Sheen, kapłan, który ewangelizował miliony Amerykanów przez telewizyjny program, którego popularność przebijała koncerty Franka Sinatry. – Gdy zakończyłem naukę, wysłałem mojemu biskupowi dwa listy. Jeden z nich zapraszał mnie do utworzenia szkoły filozofii scholastycznej na Uniwersytecie Columbia. Drugi z listów zawierał zaproszenie do Oksfordu, gdzie wraz z ks. Ronaldem Knoxem miałem współtworzyć pierwszy katolicki wydział od czasów reformacji. Wysłałem oba listy biskupowi i zapytałem: „Które zaproszenie mam przyjąć?”. Jego odpowiedź brzmiała: „Wracaj do domu”. Wysłał mnie do najgorszej parafii w naszej diecezji i mianował wikarym. Był to prawdziwy dopust Boży. Tylko 20 proc. parafian władało językiem angielskim. Żadna z ulic nie była wyłożona chodnikiem. Powiedziałem: „W porządku. To jest to. Tego chce ode mnie Chrystus”. Byłem całkowicie zadowolony. Po roku zadzwonił do mnie biskup i powiedział: „Pojedziesz do Waszyngtonu i obejmiesz profesurę na tamtejszym Uniwersytecie Katolickim. Obiecałem im trzy lata temu, że im ciebie przyślę”. Spytałem: „Dlaczego zatem ekscelencja nie wysłał mnie tam, gdy wróciłem do domu?”. Odpowiedział: „Chciałem tylko sprawdzić, czy będziesz posłuszny. A teraz już biegnij” – i od tego czasu wciąż biegnę.
Historycy chrześcijaństwa pokazują, że najtrudniejszą próbą, przez którą przejść musiał każdy mistyk, była próba posłuszeństwa. Intymna więź z Najwyższym, jego natchnienia i intuicje były poddane koniecznej weryfikacji przełożonych.
Zsyłka?
Gdy Zofia Paula Tajber notowała: „Chrystus pragnie przez to nieskrępowane życie w duszy upodabniać nas, dzieci Boże, do Siebie jako Pierwowzoru Synostwa Bożego”, nie zdawała sobie chyba sprawy z tego, jak bardzo te intuicje są rewolucyjne. Jesteśmy odbiciem światła Jezusa, jesteśmy podobni do Bożego Syna…
Założone przez nią stowarzyszenie posiadało w 1949 r. 16 placówek w pięciu diecezjach oraz 95 współpracownic. Zostało kanonicznie zatwierdzone przez kard. Stefana Sapiehę jako Zgromadzenie Sióstr Duszy Chrystusowej. Po dziesięciu latach prymas Stefan Wyszyński, po zasięgnięciu opinii teologów, ocenił negatywnie teksty napisane przez zakonnicę. Do krakowskiego klasztoru dotarł dekret stanowiący, że przedstawionych przez nią intuicji nie można uznać za objawione. W 1961 r. przyszedł kolejny cios: zwolniono ją ze stanowiska przełożonej generalnej i nakazano przeniesienie się z Krakowa na wioskę, do maleńkiego Siedlca. Czy szemrała? Nie. Mimo ogromnego cierpienia i ciemnej doliny, w jakiej się znalazła (Kościół zanegował słowa, które, jak wierzyła, pochodziły od samego Boga), poddała się nakazom: „Dobrze, wola Boża, wola Boża!” – powtarzała. Przeniosła się z domu macierzystego do Siedlca.
– Dziś widzimy, że to obumarłe ziarno posłuszeństwa przynosi ogromne owoce – opowiada s. Bogna Młynarz ze zgromadzenia założonego przez matkę Tajber. – Kościół uznał, że nauczanie naszej założycielki nie zawiera teologicznych błędów (w 1993 r. rozpoczął się jej proces beatyfikacyjny), a sam mały Siedlec wyrósł na tętniący życiem dom rekolekcyjny. Sama wielokrotnie pytałam w życiu: „Co ja tu robię?”. To naturalne. Dziś dziękuję Bogu za sytuacje, które odarły mnie z myślenia: „mam w zgromadzeniu robić karierę i piąć się w górę”. W czasach promowania indywidualizmu posłuszeństwo rodzi opór. Każdy woła: „Ja sam!”. Dlaczego się buntujemy? Bo nie wierzymy, że uczestniczymy w większym dziele, nie jesteśmy świadomi, że nie ogarniamy całości planu. Posłuszeństwo opiera się na przyjęciu prawdy, że uczestniczę w czymś większym, że to nie jest mój projekt, ale część planu, którego w tej chwili zwyczajnie po ludzku nie ogarniam.
Marcin Jakimowicz