Mateusz Morawiecki nie jest politykiem kojarzącym się z PiS ani z jego elektoratem. Dlaczego więc prezes Kaczyński postawił na niego, a nie powszechnie lubianą Beatę Szydło?
Jarosław Kaczyński wiedział o napięciach i niesnaskach w rządzie, o jego izolacji na unijnych szczytach i potrzebie nadania nowych impulsów polityce gospodarczej w sytuacji, kiedy otoczenie międzynarodowe i koniunktura ekonomiczna nie będą już tak sprzyjające jak obecnie. W tej sytuacji mógł sam przejąć rządy, co byłoby naturalne, ale wówczas zaniedbałby pilnowania partii i ogólnego nadzoru nad sytuacją w kraju. Zdecydował się na wymianę premiera, sam pozostając w drugim szeregu. Wybrał wariant, jaki w okresie międzywojennym preferował marszałek Józef Piłsudski, formalnie pozostając od 1926 r. jedynie generalnym inspektorem sił zbrojnych. Wszyscy jednak wiedzieli, że najważniejsze decyzje musiały mieć jego pełną akceptację. Dzisiaj jest podobnie. Jarosław Kaczyński nie jest politykiem podejmującym decyzje pod wpływem sentymentów. O kandydaturze Morawieckiego myślał od dawna, dostrzegając w nim lidera, zdolnego wytyczyć polskiej polityce cele w perspektywie nie jednej kadencji, ale całej dekady. Podjął więc decyzję, która wywołała sprzeciw zarówno w kierownictwie PiS, sprzyjających tej partii mediach, a przede wszystkim we własnym elektoracie. Wydaje się jednak, że i tym razem intuicja i kalkulacja polityczna prezesa Kaczyńskiego były trafne.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Andrzej Grajewski