Torby z amunicją znalezione na parkingu niedaleko meczetu nie mają związku z meczetem – oświadczyła niemiecka policja.
200 sztuk amunicji znajdowało się w dwóch foliowych torbach. Znaleziska dokonano w dzielnicy Charlottenburg, blisko islamskiej świątyni, ale i jarmarku bożonarodzeniowego. Policja zapewnia, że ładunek nie ma nic wspólnego ani z meczetem, ani z jarmarkiem. Wprawdzie na miejscu pojawiły się dziesiątki funkcjonariuszy z psami, targ ewakuowano, a technicy mają szukać na pociskach śladów DNA właściciela, ale najwyraźniej wszystko to było niepotrzebne, bo – jak tłumaczą mundurowi – w znalezieniu kul nie ma niczego niezwykłego.
– W Berlinie bardzo często odnajduje się amunicję. Prawdopodobnie ktoś robił porządki w piwnicy i znalazł tam coś po swoim dziadku – oświadczył rzecznik policji ze stolicy Niemiec. Normalna sprawa, każdy berliński dziadek ma w domu pamiątki z czasów działalności w antynazistowskim ruchu oporu. No a każdy normalny wnuczek pakuje je do torby i wynosi na parking. Pociski są oczywiście stare i pordzewiałe. Tak się domyślam, bo policja ich nie pokazała. Pewnie obawiała się, że mogłyby ucierpieć, zanim – przez laboratorium, gdzie zdejmowane są ślady DNA – trafią do Domu Historii Europejskiej w Brukseli.
Byłoby to wszystko śmieszne, gdyby nie było straszne. A doniesienia docierające do nas zza Odry są coraz bardziej niepokojące. I nie chodzi tylko o samo zagrożenie terrorystyczne, ale i o to, jak jest ono przedstawiane. Medialne relacje to już nie tylko historie o „incydentach”. Teraz okazuje się, że dżihadystów po prostu nie ma. Kilka dni temu, gdy niedaleko jarmarku świątecznego w Poczdamie znaleziono ładunek wybuchowy, policja stwierdziła, że to próba wymuszenia haraczu na firmie kurierskiej. Oświadczenie nastąpiło nadzwyczaj szybko, bo zwykle w takich sytuacjach śledztwo trochę trwa. Trzeba sprawdzić, czy nie było np. tak, że ktoś podłożył bombę, a przypadkowy cwaniak, który dowiedział się o tym z telewizji zadzwonił do pobliskiej firmy, przedstawił się jako zamachowiec i zażądał haraczu (o ile takie żądanie w ogóle miało miejsce). Równie szybko poznaliśmy kulisy kwietniowego zamachu na piłkarzy Borusii Dortmund. Pozostawione w pobliżu miejsca ataku listy sugerujące, że napastnik jest dżihadystą miały się okazać fałszywkami, a sprawca – posiadacz niemieckiego i rosyjskiego paszportu – chciał po prostu zarobić na spadku akcji klubu.
Trzeba przyznać, że tłumaczenia dwóch ostatnich zdarzeń nie są tak absurdalne, jak historia z amunicją dziadka, ale ich wiarygodność jest dokładnie taka sama. Rozumiem, że autorzy tych historii tłumaczą sobie, że nie należy siać paniki. Ale między powstrzymywaniem paniki a oszukiwaniem społeczeństwa i udawaniem, że nie ma zagrożenia jest naprawdę duża różnica.