O niepoważnych rozważaniach poważnej gazety.
W dzisiejszym wydaniu "Rzeczpospolitej" znalazł się tekst pt. "Opus Dei szkoli ministrów". Rzecz jest o tym, że około 60 kluczowych (co to właściwie znaczy?) urzędników, w tym 6 wiceministrów, odbywa 18-dniowy kurs menedżerski. To wspólne przedsięwzięcie Krajowej Szkoły Administracji Publicznej i IESE - menedżerskiej szkoły podyplomowej. Wedle "Rz", należy ona do najlepszych na świecie i od kilku lat zajmuje pierwsze miejsce w rankingu podyplomowych programów dla kadry zarządzającej. Współpracuje z Harwardem czy MIT. W czym więc problem? W tym, że IESE działa przy Uniwersytecie Nawarry. A uczelnia ta została założona przez Opus Dei. I co z tego? - chciałoby się zapytać. Bo robienie zarzutu z samego faktu, że coś jest dziełem jakiejś struktury Kościoła, pachniałoby dyskryminacją na tle religijnym.
"Rzeczpospolitej" wystarcza zacytowanie w tym kontekście opinii rzeczniczki SLD Anny Marii Żukowskiej, która twierdzi, że "Opus Dei działa na niejasnych zasadach, a jego członkowie nieformalnie się wspierają". - Może rząd spłaca jakieś długi wobec tej organizacji? - pyta Żukowska.
Jednak ani ona, ani w autor tekstu nie podają żadnych informacji na poparcie tezy o niejasności zasad, nieformalnym wsparciu czy rzekomej spłacie długów - to tylko insynuacje.
A już prześmiesznie brzmi wzmianka o tym, że "o Opus Dei mówiło się sporo za sprawą książki «Kod Leonarda da Vinci» Dana Browna, który przedstawił tę organizację jako wykonująca «mokrą robotę»dla Watykanu" i że "książkę skrytykował polski Episkopat".
Nie bardzo rozumiem, dlaczego istotne dla czyjejś działalności miałoby być opisanie go w roli czarnego charakteru w popularnym kryminale. To w końcu tylko fikcja, nieprawdaż? Chciałbym więc zapytać kolegów z "Rzeczpospolitej": jeśli napiszę książkę science fiction, w której opiszę Waszą redakcję jako agendę kosmitów, to czy za 10 lat sensownie będzie wspomnieć o tym przy okazji poważnej analizy Waszych tekstów?
Co do krytyki książki Dana Browna ze strony Episkopatu, to znalazłem stanowisko Rady Naukowej KEP, która w 2005 r. rzeczywiście skrytykowała ją za błędy teologiczne. Dotyczyły m.in. bóstwa Jezusa i Jego bezżenności. Rada oczywiście wiedziała, że "Kod Leonarda da Vinci" to literacka fikcja. Problem w tym, że - jak pisali biskupi - "autor powieści w sposób dowolny miesza fakty z wytworami własnej fantazji, przedstawiając je jako twierdzenia naukowe", a "dla milionów ludzi powieść ta staje się bowiem pierwszą, a może nawet jedyną okazją do kontaktu z historią Kościoła i doktryną chrześcijańską".
O Opus Dei w stanowisku RN KEP nie było mowy wcale.
Ja się nawet nie dziwię, że rzeczniczka marginalnej partii lewicowej przeżywa niepokoje, związane z aktywnością struktur Kościoła. Ale czy one naprawdę są wystarczającym powodem, by dziennikarz poważnie zastanawiał się, "czy obecni wiceministrowie otwierają się na wpływy jakiejś tajemniczej organizacji?"
Jeśli tak, to muszę się chyba obawiać, że i ja zostanę posądzony o przynależność do niej. Na zapas więc oświadczam, że do Opus Dei nie należę. Zdarza mi się czasem rozmawiać z osobami weń zaangażowanymi. Zwykle sympatycznie. I tyle.
Jarosław Dudała Dziennikarz, prawnik, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. Współpracował m.in. z Radiem Watykańskim i Telewizją Polską. Od roku 2006 pracuje w „Gościu”.