Wysokie sondaże PiS nie przypominają podobnych historii SLD czy PO. Ewolucja polskiego systemu partyjnego bardziej przypomina to, co się dzieje na Węgrzech.
Blisko 50 proc. poparcia dla PiS w kolejnym sondażu. To już nie jest jednorazowe zjawisko ale trend, który pokazuje stabilną dominację partii rządzącej na polskiej scenie politycznej. Okazuje się, że wbrew nadziejom lewicowych publicystów, obecna Polska bardziej przypomina orbanowskie Węgry niż Polskę z czasów pierwszego rządu Jarosława Kaczyńskiego. Zjednoczona Prawica może rządzić więc dużo dłużej niż 1 kadencję.
Władza Wiktora Orbana wydaje się niczym nie zagrożona. W przyszłym roku najprawdopodobniej wygra bez problemu już trzecie wybory z rzędu. Główną partią opozycyjną jest nacjonalistyczny Jobbik, opozycja lewicowa i liberalna jest rozbita i nie stanowi żadnej przeciwwagi dla obozu rządowego. Oczywiście Orbanowi udało się dojść do takiej pozycji dzięki własnym talentom, ale przede wszystkim potrafił on dostosować się do przemian społecznych zachodzących na Węgrzech. Przemian, które mają miejsce także w Polsce.
Historia nie jest liniowa. Jak mówi przysłowie, toczy się ona kołem. Od lat 90-tych mieliśmy do czynienia z postępującą globalizacją. Decydowano się na znoszenie kolejnych barier między państwami i oddawanie coraz większych kompetencji instytucjom międzynarodowym. Głównym punktem odniesienia stała się jednostka i jej samorealizacja. Wygląda na to, że właśnie teraz mamy do czynienia z odwróceniem się tego trendu historycznego. Coraz więcej społeczeństw pragnie cofnięcia się procesów globalizacyjnych i powrotu do wartości wspólnotowych.
Ten „deglobalizacyjny” trend dobrze wykorzystują Jarosław Kaczyński czy Wiktor Orban. Od dawna odwoływali się oni do wartości takich jak naród, tradycja czy bezpieczeństwo. Przyszedł więc czas, że do tych wartości chce się odwoływać też większość Polaków czy Węgrów. Jednak to nie jest jedynym powodem, dla którego Orban utrzymuje niezagrożoną władzę, a Kaczyński może pójść jego drogą. Tym powodem też jest słabość drugiej strony sceny politycznej.
Politycy liberalni lubią widzieć w sobie polskich Macronów. Tylko że sytuacja Francji jest inna niż sytuacja Polski czy Węgier. We Francji, ale także w USA czy w Niemczech, istnieją silne grupy zyskujące na globalizacji. Grupy takie to rynki finansowe czy wielkie korporacje. Są z nimi związane duże części tamtejszych społeczeństw. Dlatego tak wielu wyborców mobilizuje się pod hasłami proglobalizacyjnymi, które na naszym kontynencie tożsame są z poglądami prounujnymi.
Platforma Obywatelska czy węgierscy socjaliści nie mają takiego zaplecza jak Emmanuel Macron. Dlatego mają oni tak małe poparcie. Opozycja wobec PiS i Fideszu rodzi się gdzie indziej. Są nimi nacjonalistyczny Jobbik czy flirtujący z narodowcami Kukiz. I jest to zrozumiałe, biorąc pod uwagę oddalenie się Polaków czy Węgrów od wartości związanych z indywidualizmem i europejskością i w zbliżenie się do wartości związanych z tożsamością narodową.
Wygląda więc na to, że wartości wyznawane przez PO czy Nowoczesną długo nie pozwolą im na zdobycie władzy. W związku z tym PiS może rządzić bardzo długo. A przeciwnicy tej partii będą musieli przerzucać swoje głosy na Kukiza. I tak może być do kolejnego obrotu koła historii. Czyli jakieś 30 lat.