Janowi Kowalskiemu pustynia nie kojarzy się dobrze. I trzeba przyznać: ma nosa. Bo to miejsce posuchy, odosobnienia i walki. Tu nie da się niczego ukryć, a wszystkie maski opadają. Czy nie ma drogi na skróty?
Słowo „pustynia” wraca co roku, gdy za oknem robi się szaroburo, zimno, chodniki zamieniają się w marznące błoto, a ciemności rozświetlają roratnie lampiony. Co roku w Adwencie Kościół przypomina nam o miejscu czekania na Mesjasza. Nie jest to miejsce miłe i przyjemne. Tu krzyk jest krzykiem, płacz płaczem, ukrywany na co dzień za pobożnymi gestami bunt buntem. Maski topnieją jak wypalony ogniem śnieg.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz