Wiecie, na czym polega szczęście w naszej części świata? Na tym, że coś tu się planuje, na coś czeka. Syryjczycy w Libanie niczego już nie planują, na nic nie czekają.
Północny Liban, dystrykt Akkar. Od dwóch dni przyglądam się z bliska pracy, jaką wykonuje tu polsko-libańska ekipa Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. Z nimi odwiedzam syryjskie rodziny w wynajmowanych przez nie mieszkaniach, bywa że w garażach lub dawnych pomieszczeniach gospodarczych (jeden z głównych programów PCPM finansuje im opłaty czynszów, bez czego nie byłyby w stanie funkcjonować). Konkretni ludzie, konkretne historie, konkretny dramat. Ale dramat związany nie tylko z ucieczką przed wojną i życiem w warunkach skrajnej nędzy. Zasadniczym problemem tych ludzi i tej części świata jest przeraźliwie beznadziejny brak perspektywy. Autentyczny pat. Nawet jeśli skończy się wojna – ich ewentualny powrót zależy od tego, jaki będzie kształt polityczny powojennej Syrii. Wiele wskazuje na to, że u władzy pozostanie Baszar Al-Asad, co akurat w przypadku większości uchodźców wegetujących w Libanie – sunnitów – oznacza najprawdopodobniej konieczność pozostania na uchodźstwie. W Syrii są oficjalnie uznani za zdrajców ojczyzny. Inny scenariusz – coraz mniej prawdopodobny – zakładający wygraną którejś z wersji dżihadyzmu, oznaczałby brak perspektyw dla innych uchodźców, głównie syryjskich chrześcijan i alawitów.
Ten pat wynika jednak nie tylko z wewnętrznej sytuacji w Syrii. Również przy założeniu, że wojna szybko się nie skończy, sam Liban nie daje żadnych perspektyw uchodźcom. Nie tylko dlatego, że jest wewnętrznie podzielony i targany własnymi kryzysami, nie tylko dlatego, że życie w nim jest bardzo drogie przy jednoczesnym olbrzymim bezrobociu. Liban zwyczajnie nie zapewnia uchodźcom żadnego statusu, który pozwoliłby im na poczucie, że „coś się dzieje” wokół nich. Są wprawdzie organizacje międzynarodowe, jak PCPM, które mogą na miejscu prowadzić doraźną pomoc, ale z definicji pomoc humanitarna nie powinna trwać dłużej niż 9-12 miesięcy, w Libanie zaś ten czas przedłuża się w nieskończoność. Skończone za to mogą okazać się wkrótce środki, jakie organizacje, w tym oenzetowski UNHCR, ale również PCPM, może przeznaczyć na doraźną pomoc. Polska organizacja, przy znaczącym udziale środków z polskiego MSZ, poza finansowaniem czynszów, współpracuje również z libańskimi gminami w realizacji konkretnych projektów (jak np. budowa chodnika), w których zatrudnieni mogą być uchodźcy. Gmina daje projekt – organizacja płaci uchodźcom za jego wykonanie. Jest to sensowne rozwiązanie, bardziej godne dla samych zainteresowanych, bo mają poczcie, że dostają pieniądze za konkretną pracę. Na dłuższą metę jednak i takie projekty mają swój kres. W dalszej zaś perspektywie uchodźcy nie mogą podejmować żadnej – poza sezonowymi robotami – pracy w Libanie.
To poczucie autentycznej beznadziei jest widoczne w każdym z odwiedzanych przez nas mieszkań. Nie widziałem tam żadnej roszczeniowości, a nawet użalania się nad swoim losem, tylko autentyczny brak jakichkolwiek widoków na przyszłość. Nawet jeśli wojna się skończy, nawet jeśli jakimś cudem Asad zdecydowałby się na amnestię dla sunnitów, sama odbudowa kraju i jej gospodarki trwałaby ok. 70 lat! To wstępne wyliczenia organizacji, które zakładają, że Syria nie dostanie żadnej znaczącej pomocy międzynarodowej. Kto miałby ją dać? Zachód nie będzie finansował Asada. Rosja, choć wspiera syryjski rząd i armię, nie jest w stanie wyłożyć aż tak dużych środków. Arabia Saudyjska i inne kraje sunnicie Zatoki nie spoczną, dopóki Asad nie zostanie usunięty. Wspierający Syrię Iran i libański Hezbollah mogą pomóc w walce z dżihadystami, ale z pewnością nie udźwigną odbudowy z ruin syryjskiej gospodarki i infrastruktury.
Z miejsca, w którym jestem, widać syryjskie domy. Uchodźcy, którzy tutaj żyją, już po ucieczce często mieli okazję widzieć spadające na ich dobytek bomby. W jednej z położonych wysoko restauracji odbywają się wesela i inne duże przyjęcia. Świetne położenie, z dużym tarasem, zapewnia niezwykły widok na pogranicze libańsko-syryjskie. Czy w takim miejscu można się bawić, popijać kawę, szampana i wznosić toasty? Z widokiem na spadające jeszcze niedawno bomby i uciekających ludzi? Uchodźcy nie liczą na żadne ckliwe wzruszanie się ich losem i rezygnację z własnego życia i własnej zabawy. Chcieliby tylko, by wszyscy dokoła (tzn. realizujące swoje interesy mocarstwa regionalne i światowe) przestali bawić się ich kosztem.
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.