Nowy numer 13/2024 Archiwum

Św. Ignacy Loyola nie doczekał się filmu, na jaki zasługuje, ale...

W ramach Festiwalu Filmów Chrześcijańskich, odbywającego się obecnie w ośmiu miastach Polski, zobaczymy filmy, które wbrew obiegowym opiniom na temat chrześcijańskich produkcji wyróżniają się profesjonalizmem.

W programie, prócz świetnych dokumentów, znalazły się dwie fabuły. „Sprawa Chrystusa” trafi wkrótce do kin, natomiast „Loyolę”  można obejrzeć tylko w czasie festiwalowego przeglądu.

Św. Ignacy Loyola, założyciel Towarzystwa Jezusowego, nie doczekał jeszcze filmu, na jaki zasługuje. Do tej pory o świętym, którego rolę w historii Kościoła katolickiego trudno przecenić, nakręcono tylko jedną produkcję. Był to „Kapitan Loyola”, powstały w 1949 roku. „Loyola” filipińskiego reżysera Paola Dy jest drugim z kolei. Scenariusz  powstał na podstawie autobiograficznej  „Opowieści Pielgrzyma”. Mimo ograniczonego budżetu reżyser potrafił stworzyć na ekranie interesujący obraz czasów i przeżyć bohatera. Duża w tym zasługa hiszpańskiego aktora Andrésa Muñoza, odtwórcy roli tytułowej.

Dramat Paola Dy nie jest pełną biografią świętego. Akcja rozpoczyna się w czasie oblężenia Pampeluny przez Francuzów w 1521 r., gdzie Loyola został poważnie ranny. Jego dzieciństwo poznajemy z licznych retrospekcji. Odniesiona rana i długa rekonwalescencja zmieniają jego spojrzenie na życie. Wpada w depresję, odczuwa wewnętrzną pustkę, chce coś zmienić. Tę zmianę zapoczątkuje lektura książek religijnych, w tym o świętych. Szczególnie bliski staje mu się św. Franciszek. Film przedstawia sugestywnie, może aż za bardzo, dramatyczny pojedynek, jaki bohater toczy ze swoimi demonami, kiedy wśród chaosu próbuje wsłuchać się w głos Boga. Poznajemy losy Loyoli do procesu przed trybunałem inkwizycji w Salamance w 1537 r. i wyjazdu na uniwersytet do Paryża. Reżyserowi udało się wiarygodnie przedstawić duchową przemianę świętego. Nie ustrzegł się jednak pewnych naiwności, uproszczeń i ograniczeń wynikających z ograniczonego budżetu. Film jednak warto obejrzeć.

A swoją drogą dziwi fakt, że ten „wpływowy” święty jest tak starannie omijany przez filmowców. Czyżby przeszkodą była czarna legenda zasłużonego zakonu? Już w XVI w. jezuita Kasper Sawicki skarżył się, że  „co się w świecie urodzi, zwłaszcza nietrafnego, tego wszystkiego jezuitowie przyczyną, (...) wyglądam rychło, kto się ozwie i pokaże, że i Jadam by nie zgrzeszył w raju, ani się by nie dał Jewie namówić na jabłko, by był jeden jezuita weń nie wmówił. I Kain by nie zabił Abla, by był mu jezuita pałki nie podał”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Dziennikarz działu „Kultura”

W latach 1991 – 2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk. Jego obszar specjalizacji to film, szeroko pojęta kultura, historia, tematyka społeczno-polityczna.

Kontakt:
edward.kabiesz@gosc.pl
Więcej artykułów Edwarda Kabiesza