Dotychczas uważałem, że to przesada nazywać targowicą działania członków „opozycji totalnej”. Zmieniłem zdanie.
Dotychczas uważałem, że to przesada nazywać targowicą działania członków „opozycji totalnej”. Jednak gdy Julia Pitera, Barbara Kudrycka, Danuta Huebner, Danuta Jazłowiecka, Róża Thun i Michał Boni zagłosowali w PE w Strasburgu za szkodliwą dla Polski rezolucją, myślę, że oto mamy nowych Branickich, Potockich i Rzewuskich. Istotą targowicy było przecież ściągnięcie na Polskę zewnętrznej interwencji dla obrony interesów grupy „oligarchów”. Ja wierzę, że głosujący przeciw Polsce mają szczere przekonanie, iż działają w interesie Polski (a dokładniej „tego kraju”), ale przecież inicjatorzy konfederacji w Targowicy też mieli takie przekonanie. Posługując się hasłami obrony ojczyzny, działali przeciw zmianom wprowadzonym przez legalne polskie władze, które mogły ocalić Polskę. I może nawet naprawdę w to wierzyli, zakładając, że Polska to przede wszystkim utrwalone na wieki przywileje dla nielicznych, czyli dla nich. Może też naprawdę wierzyli, że sąsiedzi „przywrócą spokojność obywatelom naszym”, bo dla nich spokojność to przede wszystkim zabezpieczenie ich statusu.
Jak można będąc Polakiem i to w dodatku wybrańcem Polaków, w ich imieniu domagać się szkody dla Polski? Bo rezolucja, o jaką zabiegali i za jaką zagłosowali wyżej wymienieni europosłowie PO (pozostali z PO wstrzymali się od głosu – też niewiele lepiej), jest szkodzeniem Polsce. Nawet jeśli ci ludzie chcieli zaszkodzić tylko znienawidzonemu PiSowi, to są przecież na tyle rozgarnięci, aby wiedzieć, że nie da się szkodzić głowie nie szkodząc całemu organizmowi. Straty wizerunkowe mogą rzeczywiście przełożyć się na kwestie ekonomiczne, a te na wszystkie inne.
Dodajmy jednak, że w tej skandalicznej rezolucji zarzuty dotyczyły nie tylko TK i prac nad ustrojem sądów, ale nawet kwestii „zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego kobiet”. Co przez to należy rozumieć, wyjaśnia jeden z podpunktów, chwalący „czarny protest z października 2016 r., który zapobiegł zmianom w obowiązującej ustawie aborcyjnej”. Bo, oczywiście, zmiany byłyby czymś niedopuszczalnym. Dzieci w Polsce zabijać należy, a najlepiej w ogóle zapobiec ich pojawieniu się – w ramach „zdrowia reprodukcyjnego” rzecz jasna.
To też znamienne – nasi sąsiedzi, jak niegdyś, zabiegają o osłabienie Polski. Kiedyś robili to biorąc rekruta z naszych terenów, zalewając nas fałszywym pieniądzem i wpływając na naszą politykę kanałami dyplomatycznymi. Dziś chcą osłabić nas demograficznie, walcząc na wszystkich polach o usprawnienie mechanizmów bezpłodności i bezdzietności.
Dopóki jednak dzieje się to z zewnątrz, można to zrozumieć – zawsze tak było. Gdy jednak robią to sami Polacy, których w dodatku wybrano do europarlamentu, aby dbali o interesy Polski, trudno nazwać to inaczej niż zdradą. I to zdradą w najgorszej z polskich tradycji.
Szkodząc jednak Polsce, szkodzą też sobie, o czym rychło przekonają się, patrząc na słupki poparcia. Zdaje się, że ci ludzie zastosowali na sobie swoją ukochaną pigułkę „dzień PO”. I ona tym razem zadziała poronnie – dla PO.
Franciszek Kucharczak Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.