Bez paniki

O tym, czy mamy płakać nad kościołami zamienianymi na puby, i o Bogu, który ma prawo zmienić prawo mówi ks. Wojciech Węgrzyniak.

Marcin Jakimowicz: Do 1983 roku chłopcy z rozbitych rodzin nie mogli zostać kapłanami. A dziś? Mnóstwo kleryków pochodzi z rodzin naznaczonych rozwodem. Duch Święty zmienił zdanie? Dostosował się do naszej kondycji?

Ks. Wojciech Węgrzyniak: A nie może? Cóż jest w tym złego? Czy Duch Święty nie może dostosować się do kondycji swojego Kościoła? Pamiętam pewną trudną rozmowę w Niemczech. Jeden protestant pytał: „Dlaczego jest tak, że gdy moja żona katoliczka przyszła na nasze nabożeństwo przed Soborem Watykańskim II, to zaciągnęła na siebie grzech ciężki, a dziś już nie?”. Są w Kościele rzeczy niezmienne, ale i takie, które się zmieniają. Nasz problem polega na tym, że kojarzymy Kościół z instytucją, w której panują odwieczne niezmienne zasady, i gdy widzimy nowe dzieła Ducha Świętego, reagujemy alergicznie, okopujemy się. Pamiętam reakcję mojej mamy, gdy episkopat pozwolił w Wigilię jeść mięso (nie zachęcał do tego, ale też nie bronił). Była zbulwersowana, chociaż zawsze szanowała Kościół, biskupów i księży. A biskupom chodziło jedynie o to, że skoro nie ma takiej zasady w Kościele powszechnym, to po co trzymać pod grzechem ciężkim Polaków?

Czy Kościół nie dostosowuje się w ten sposób do ducha tego świata? Tracąc po drodze sacrum i rozmieniając się na drobne?

Może tak być. Jeśli uważamy, że nie ma Pana Boga, to będziemy tak rządzili duszami ludzkimi, tak się do nich dostosowywali, by zbyt wiele nie stracić. Bo jeśli stracimy wiernych, spadnie prestiż i kolekta, albo gdy nasz nakład pójdzie w dół, to nie będziemy mieli z czego żyć. Tak myślą ci, którzy nie wierzą w Boga, a swą działalność opierają na ludziach czy instytucji. Patrzę na dwa tysiące lat historii Kościoła. Padały po kolei wszystkie mocarstwa, imperia. A Kościół? Przetrwał. Czy zadecydował o tym czynnik ludzki czy sprawność instytucji? Wierzę, że Duch Święty.

Nie martwi się Ksiądz o przyszłość Kościoła?

Nie. Dlaczego mam się martwić? Czy to jest Kościół Wojciecha Węgrzyniaka czy Jezusa Chrystusa? To nie jest mój ani nasz prywatny biznes. Kościół to jest przede wszystkim Jego sprawa.

A zamieniane na puby kościoły w Belgii? To też nie niepokoi ks. Węgrzyniaka?

Spójrzmy na to przez pryzmat Biblii. Jezus Chrystus działał przez trzy lata. Jako Mesjasz, Syn Boga, miał ekstra możliwości, mówił świetne kazania, czynił niepowtarzalne znaki i cuda. I co? W najważniejszej dla świata chwili, pod krzyżem, pozostali przy Nim: Matka (matka zawsze jest pod krzyżem), Maria Magdalena (jak się kobieta zakocha, to pójdzie i pod krzyż), Maria, żona Kleofasa, czyli ciocia (nie wiadomo, czemu tam była, może dzięki rodzinnym więzom, a może przez przypadek, jak to ciocie mają), i jeden uczeń (umiłowany, więc był, bo miłość wszystko przetrzyma). A reszta? Gdzie była? W Wieczerniku mamy 120 osób. W czasie Wniebowstąpienia było 500. Nawet proboszcza odchodzącego z parafii żegna więcej ludzi. Dlaczego Syn Boży, dysponując takimi megamożliwościami, zgromadził tak mało ludzi? A Piotr powiedział jedno kazanie i nawróciło się „około trzech tysięcy dusz” (Dz 2,41). Ma lepsze wyniki niż Syn Boży! Czy dlatego, że Jezus powiedział: będziecie czynili większe znaki niż ja? (por. J 14,12). Nie wiem.

Dlaczego mam się martwić o Kościół np. w Holandii? Jedyną osobą, o której zbawienie mam się martwić, jestem ja sam. Co wcale nie znaczy, że nie mam się modlić za innych, że mam się nie starać, by wierzyli w Chrystusa. Gdy jednak święty Piotr (papież, ma święte prawo!) pyta Jezusa o św. Jana: „Panie, a co z tym będzie?” (J 21,21), co słyszy? A co cię to obchodzi? (por. J 21,22). Apostołowie pytają: „Czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” (Dz 1,6). Co słyszą? „Nie wasza to rzecz” (Dz 1,7). Wolę troszczyć się o Boga w moim życiu, zamiast zamartwiać się tym, co dzieje się w Belgii, Holandii czy w Krakowie. Nawet jeżeli Bóg dopuści taką sytuację, że na całym świecie zostanie tyle osób, ile zostało pod krzyżem, to da się z tego odbudować Kościół. Jeżeli na całym świecie zostanie 120 chrześcijan, to da się z tego obudować Kościół. Chciałbym należeć do tych, którzy są i będą zaczynem.

Na dziesięciu trędowatych tylko jeden powrócił do Jezusa, by oddać chwałę Bogu. A zatem – można złośliwie skonstatować – w czasach Mesjasza skuteczność ewangelizacji była kiepściutka: zaledwie jedna dziesiąta.

Popatrzmy jeszcze inaczej. Co stało się z pięknymi Kościołami starożytnej Kapadocji czy Syrii? Co z tymi, do których św. Jan pisał w Apokalipsie listy? Pozostała ich garstka. Albo ich nie ma. I co? Kościół zginął? Zapadł się? Może się okazać, że po chrześcijaństwie w Europie zostanie tyle, ile po Kościele w Azji Mniejszej, ale czy ja mam z tego powodu tracić wiarę? Mam robić swoje, modlić się, czuć odpowiedzialność, jaką ojciec czuje wobec dzieci, ale nie mogę czuć frustracji. A może wolą Bożą jest to, by Kościół w Europie doświadczył potężnego kryzysu? Jeśli zaś Bóg tego chce, to czy mogę walczyć z Bogiem? Czy naród wybrany nie doświadczał Boga wychowującego przez cierpienie? Poza tym statystyki nie są kluczem do zrozumienia Bożego planu.

„Ja i Bóg razem stanowimy większość” – mawiała Teresa z Avila.

To jest to! Człowiek, który wie, kim jest, nie martwi się o statystyki. Bóg jest po mojej stronie. Może was być milion, ale za mną stoi Nieskończoność.

Zaprosiły mnie kiedyś siostry zakonne. Chciały, bym je podniósł na duchu, bo od dawna nie miały nowych powołań. Kazanie zacząłem tak: „Czy jesteście gotowe na wymarcie?”. Trochę je zamurowało. „Czy jesteście gotowe na to, by zniknąć z mapy Kościoła? Może byłyście potrzebne Kościołowi jedynie na 160 lat? Dinozaury też wyginęły, a przecież tak dobrze je wspominamy” (śmiech). Jakaż to byłaby wolność, móc zawsze mówić: „Panie: rób, co chcesz. Chcesz – daj, chcesz – zabierz. To nie moje, ale Twoje dzieło”. Hiob, który przecież nie był chrześcijaninem, czyż nie był na wyższym poziomie duchowym od nas, kiedy mówił: „Pan dał, Pan wziął, niech imię Pana będzie błogosławione” (Hi 1,21)? Jeśli Bóg dopuścił do zniszczenia świątyni jerozolimskiej, która miała być przecież niezniszczalna, jeśli pozwolił, by Jego naród stracił ziemię na dwa tysiące lat, to dlaczego mam spierać się z Nim o Kościół w Austrii czy nawet w mojej Polsce? Sam Bóg mówił przez Jeremiasza, żeby naród poddał się Babilończykom.

A o człowieku, który wrzucał do pieca Jego proroków, mówił: „sługa mój Nabuchodonozor”…

W niewoli babilońskiej Żydzi nie mieli pretensji do Boga. Wiedzieli, że sytuacja, w jakiej się znaleźli, jest konsekwencją ich grzechów, bałwochwalstwa, wyborów życiowych. Może tak samo będzie z Europą, która kto wie, czy nie stanie się islamska. I to będzie konsekwencją jej wyborów. Czasem mam wrażenie, że Bóg mówi do Europy: „Dałem wam miliony dzieci, a wy je abortowaliście, dałem wam mężów i żony, a wy rozbijaliście rodziny, dałem wam powołania, a wy wykorzystaliście Boże zaufanie do nieludzkich bezeceństw. Dałem wam możliwość ewangelizacji Ameryki i Afryki, a wy zanieśliście im Chrystusa, ale zabraliście im złoto. Czy to moja wina, że jest was mało?”. To konsekwencja wyborów. Pan Bóg szanuje naszą wolność, nawet gdy wieszamy się z Judaszem na drzewie.

Nie wpadam w panikę. Patrzę na historię Kościoła: ile razy był w mniejszości, stał na straconej pozycji. Był taki moment, że arianie naprawdę byli górą i niewiele brakowało, byśmy przestali wierzyć, że Jezus jest Bogiem. I co? Bóg nas z tego wyprowadził. Czasami pytam, co by się stało, gdyby Polacy zachowali się jak Luter i odeszli od Rzymu. Mamy o to pretensje do protestantów, ale wyobraźmy sobie, że nastanie taki papież, który tak zalezie nam za skórę, że nie będziemy chcieli słuchać Rzymu. I co wtedy?

Co zrobi ks. Węgrzyniak?

Wbrew moim przekonaniom i emocjom, pozostanę przy papieżu. Ubi Petrus ibi Ecclesia. Kościół jest tam, gdzie Piotr. Może papież widzi więcej? To on został wybrany przez Boga i namaszczony. Kim ja jestem, bym miał prawo sądzić Ojca Świętego?

Coraz częściej słyszę zarzut, że Duch Święty zostawił Kościół. Działał jedynie do dnia zakończenia Soboru Watykańskiego II…

Gdy słyszę takie głosy, że Kościół zanegował prawa, które obowiązywały przez wieki, opowiadam 15 rozdział Dziejów Apostolskich. To klasyczna karta pokazująca otwartość apostołów na nowy powiew Ducha. Poganie uwierzyli w Chrystusa i wśród uczniów rozgorzał ostry spór o to, czy trzeba ich obrzezać. Argumentów „za” było zdecydowanie więcej. Bóg powiedział do Abrahama, że każdy musi być obrzezany. Potwierdził to przez Mojżesza. Kto nie był obrzezany, był „ekskomunikowany”, czyli wyłączony ze wspólnoty. Jeśli przyjmiemy, że Abraham żył w XVIII wieku przed Chrystusem, to znaczy, że tradycja obrzezania miała 1800 lat. Kawał czasu. Sam Jezus został obrzezany, co więcej, zapowiedział, że nie zmieni się ani jota w prawie. Większość argumentów, jeśli nie wszystkie, była więc za obrzezaniem. A jednak… Po rozmowach i modlitwie apostołowie napisali: „Postanowiliśmy, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne” (Dz 18,28). Nie musicie być obrzezani. To był przewrót kopernikański. Jakim prawem złamali 1800-letnią tradycję i prawo? – zapyta ktoś oburzony. Prawem Ducha Świętego. To On kieruje Kościołem. I On ustanawia prawa na Nowym Synaju, którym jest Kościół. On naprawdę go prowadzi! Widzi dalej, głębiej, szerzej…

Takie działania Ducha budzą w nas opór materii. Kilka miesięcy temu bp Edward Dajczak powiedział: „Nie wymagajmy tego, by młodzi od razu poszli na nieszpory. Może pójdą. Ale nie teraz. Poza tym nie wiadomo, czy nieszpory się ostoją. Może trzeba będzie szukać nowych form? Duch Święty jest niezwykle kreatywny”. To zdanie podziałało na wielu jak płachta na byka. „Co złego jest w nieszporach?” – pytali.

Nie ma w nich absolutnie niczego złego. Pytanie jest inne: Czy nieszpory są do zbawienia koniecznie potrzebne? Św. Augustyn nigdy nie odmówił Różańca, Tomasz z Akwinu nie był ani razu na Gorzkich Żalach, a św. Teresa z Lisieux nie modliła się Koronką do Bożego Miłosierdzia. To nie są rzeczy niezbędne do zbawienia. To narzędzia. Rozumiem oburzenie ludzi przywiązanych do tradycji. Ale popatrzmy na to uczciwiej. W latach siedemdziesiątych do moich rodzinnych Maniów przyjechali z partii i przekonywali: „Tu powstanie wielkie jezioro. Nie będziecie żyli z roli, ale z turystyki”. Opór na wsi był wielki. „Nie może na Podhalu istnieć rodzina, która nie uprawiałaby roli!”. Po czterdziestu latach uśmiecham się i mówię: „Panie Boże, i komuniści czasem mieli rację”. Ludzie żyją nad jeziorem. Może nie wszyscy z turystyki, ale na pewno nie z rolnictwa. Jeśli komuniści czasem potrafili być bardziej przewidujący od prostych ludzi, to tym bardziej sobór czy papież. Jako katolik muszę ufać, że odpowiedzialni za Kościół widzą szerzej i więcej. A swoją drogą to nasza wina, że nie nauczyliśmy ludzi tego, co w Kościele jest zmienne, a co jest nie do ruszenia.

Co jest nie do ruszenia?

Wierność Duchowi Świętemu. Chrystus obiecał, że to Duch będzie nas prowadził do całej prawdy (por. J 16,13). To nie chodzi o jakąś ulotną materię, wierność niesprecyzowanemu natchnieniu pojedynczych ludzi, ale o wierność Osobie Boskiej, która ma święte prawo formować i zmieniać swój Kościół. Weźmy przywołany Sobór Watykański II: czas pełen gorących kłótni, sporów, emocji, zmian tekstów, poprawek, interwencji samego papieża. Co okazuje się na końcu? Każdy dokument przegłosowany podobnie. Dwa tysiące za, kilku przeciw. Czy to nie jest działanie Ducha Świętego? Nie połowa, ale 99 procent!

Jak rozeznać Jego działanie?

Nasłuchiwać. Jezus nakazał uczniom: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię”. I co, poszli? Poszli. Ale do Wieczernika! Zabarykadowali się i czekali na to, co powie i zrobi z nimi Duch Święty.

W 2000 roku na II stopniu rekolekcji oazowych przyszedł mi do głowy pomysł, by wprowadzić silentium sacrum, świętą ciszę. Animatorzy powiedzieli: „Nie można. Blachnicki tego nie przewidział. Nie ma tego w materiałach formacyjnych. Młodzi nie wytrzymają”. Nawet diakon był przeciwny. Powiedziałem: „Wiecie co? Zapytajmy się Ducha Świętego, co ma do powiedzenia na ten temat. Wystawię Najświętszy Sakrament i damy Bogu godzinę. Mamy 70 osób, wszystkie chwyty dozwolone: Pismo Święte, rozmowa, płacz, koronka. Bylebyście pytali: »Panie, co chcesz zrobić?«”. Po godzinie ze czterdzieści osób wyszło na środek i podzieliło się tym, co, jak ufali, powiedział im Duch Święty. Poprzez natchnienia, słowa Biblii („ucisz się”, „wyjdź na pustynię”, itp.), wewnętrzne przekonanie. Każdy głos mówił to samo: Uciszcie się. To było niezwykłe doświadczenie jedności. Wszyscy zrozumieli: Bóg chce, żebyśmy zamilkli. Popłakałem się. Młodzi byli poruszeni: „Wow! Duch Święty działa!”.

Popatrzmy na świat przez pryzmat nieba. Przez trzy pierwsze wieki chrześcijanie byli okrutnie prześladowani, a mimo to „każdego dnia liczba ich wzrastała”. Szli jak burza, zdobywając nowe terytoria i nie zastanawiając się, czy cesarz jest po ich stronie. Żyli Chrystusem, bo umierali za Niego. A dziś? Mamy wielkie bazyliki, media, uniwersytety, wydziały teologiczne, a liczba wierzących maleje. Gdzie jest problem? Być może zawsze w relacji z Jezusem. „Szukajcie wpierw królestwa Bożego, a wszystko inne będzie wam dodane” (por. Mt 6,33). Jeśli Bóg będzie na pierwszym miejscu, to i ludzie zobaczą, że nie boimy się śmierci i potrafimy przebaczać. Jeśli patrząc na nas, zawołają: „Zobaczcie, jak oni się miłują!”, to uwierzą. Bo ludziom żyjącym Ewangelią zawsze warto wierzyć. A Bóg sam zdecyduje, czy to już czas na plon stokrotny czy czas na to, by ziarno leżało obumarłe.

Ks. Wojciech Węgrzyniak. Pochodzi z Podhala, Studiował w Rzymie i Jerozolimie. jako biblista wykłada na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Jakimowicz