- To było potrzebne, bo zaginął jeden z nas, kolega, alpinista, kapłan - mówią o poszukiwaniach ks. Krzysztofa Grzywocza członkowie wyprawy.
Uczestnicy wyprawy opowiadali w opolskiej kurii o poszukiwaniach Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Z Alp Szwajcarskich wróciła opolska ekipa, która przez tydzień, w geście solidarności, poszukiwała zaginionego tam 17 sierpnia ks. Krzysztofa Grzywocza. Dziś podczas konferencji prasowej uczestnicy wyprawy dzielili się wrażeniami.
Trzeba jechać!
- Kiedy za pierwszym razem poszukiwania dobiegały ku końcowi, było jasne, że trzeba tam wrócić, zrobić coś więcej. Nikt nie kwestionował świetnej roboty poszukiwawczej, którą wykonali Szwajcarzy, ale było takie zamierzenie - o wyprawie na Bortelhorn opowiada ks. Jerzy Kostorz, diecezjalny kapelan środowisk sportowych, pomysłodawca wyprawy. - Dostałem numer do Arka Tabisza z Klubu Wysokogórskiego w Opolu i zaproponowałem, by jechać.
Ten, po wysłaniu kilkunastu SMS-ów do kolegów - miłośników wspinaczki od razu otrzymał odpowiedzi. Wszystkie na „tak”.
- Ksiądz Krzysztof - człowiek gór! Dla nas było oczywiste, że zbieramy się i jedziemy. Była tylko kwestia czekania na pogodę i ustalenia terminu wyjazdu. Pojechaliśmy w składzie 17 osób – to była nasza Opolska Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza, osoby z Klubu Wysokogórskiego i kolega, który przesyłał nam dokładne prognozy pogody - potwierdza Arkadiusz Tabisz, który został szefem ekipy poszukiwawczej. Szczegółowo opowiedział przebieg działań, relacjonował spotkanie z szefem ratowników i innych służb, podkreślał świetną współpracę, określanie z nimi miejsc, które warto jeszcze przeszukać, ich podpowiedzi i zaangażowanie.
Opolanie wraz z miejscowymi służbami opracowali plan poszukiwań Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość, oryginalne zdjęcia - archiwum prywatne - Podzieliliśmy się na zespoły dwuosobowe, mieliśmy świetny system łączności, byliśmy w stałym kontakcie ze sobą. Przyjęliśmy ileś wariantów poszukiwań, mieliśmy wszystkie protokoły, podjęliśmy wiele tropów… - tłumaczył. Przyznał jednak: - Ta góra jest trudna, krucha, szczególnie szczytowa kopuła. Tam są miejsca wspinaczkowe (dwójkowe, trójkowe w skali wspinaczkowej), jest wiele miejsc, gdzie można się potknąć. Kiedy zaszła mgła, nie widzieliśmy się, mimo że byliśmy kilkanaście metrów od siebie. Pod kopułą szczytową jest lodowiec, a pod nim są dość strome kotły skalne, są fragmenty porośnięte kosówką, trudno dostępne, jest też dość świeże osuwisko skalne.
Opolska grupa, korzystając ze specjalistycznego sprzętu, który zabrała (sonar, kamera podwodna, ponton, sprzęt alpinistyczny, dron), przeszukała jezioro będące powyżej schroniska, gdzie ostatnio widziano ks. Grzywocza, ileś cieków wodnych oraz wytypowane miejsca.
- Przeszukaliśmy 99 proc. jeziora, skanując jego dno. Miejsca, gdzie trudno było dotrzeć, przeszukiwaliśmy za pomocą drona, ratownicy szwajcarscy wysłali też helikopter z ratownikiem na linach, zrobiliśmy ok. 10 tys. zdjęć miejsc trudno dostępnych obiektywem wysokiej rozdzielczości. Do tej pory wracamy z pracy i je analizujemy – wymienia Leszek Kois z OGPR.