To było zjawisko na skalę światową. Ku zaskoczeniu środowiska muzycznego pierwszoligowi jazzmani, „załoganci” i ikony rodzimego undergroundu, którzy jeszcze niedawno straszyli katolickim Babilonem, zaczęli jednym głosem opowiadać o spotkaniu żywego Boga. To dlatego 20 lat temu powstał „RUaH”.
Tytuł pisma był strzałem w dziesiątkę: to naprawdę było nowe tchnienie Ducha. Trzymam na kolanach pierwszy numer „RUaH”, z Robertem Cudzichem na okładce (jesień 1997), i po dwudziestu latach jestem coraz mocniej przekonany, że zjawisko, jakie oglądaliśmy przed dwoma dekadami, nie miało wcześniej precedensu. W ciągu zaledwie kilku lat wielu muzyków odkryło w Kościele obecność żywego Boga. To nie byli ministranci, którzy po nieszporach chwycili gitary, by zagrać drapieżne dźwięki, ale ludzie, którzy dotąd na widok księdza przechodzili na drugą stronę ulicy. By docenić skalę zjawiska, wymienię jedynie nazwy zespołów, w których dotychczas grali: Siekiera, Armia, Izrael, Moskwa, Kryzys, Creation of Heath, Turbo, Acid Drinkers, Kult, Voo Voo, Kultura. Wystarczy? To przecież absolutnie pierwsza liga rodzimego rocka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz