Tytuł filmu jest nadużyciem wobec widza.
To była jedna z białych plam naszej historii. Myślę, że jeszcze dzisiaj wiedza o tym, jak powstał i co działo się w 1945 roku w obozie „Zgoda” w Świętochłowicach nie przebiła się do powszechnej świadomości. Tytuł filmu Macieja Sobieszczańskiego sugeruje, że będzie to opowieść mocno osadzono w realiach historycznych. Ale tak nie jest, co wydaje mi się nadużyciem w stosunku do widza. „Zgoda” okazała się bowiem historią o miłości, która mogłaby rozgrywać w każdym miejscu i czasie, w którym totalitarny system rozprawia się ze swoimi prawdziwymi czy urojonymi przeciwnikami zamykając ich w obozach. W „Zgodzie” następuje odwrócenie sytuacji. Ofiary stają się katami. Za drutami, czyli tam gdzie siedzieli niedawno Polacy i Żydzi, siedzą obecnie Niemcy, Ślązacy i wrogowie, a najczęściej tylko podejrzani o to podejrzani, komunistycznej władzy.
W pierwszych scenach filmu do obozu przyjeżdża komendant obozu. – Jestem Żydem – przedstawia się więźniom i zapowiada, że czeka ich odwet za niemieckie zbrodnie. Rzeczywiście w filmie nie brakuje obrazów przemocy wobec uwięzionych. Kim są ci więźniowie i dlaczego trafili do obozu? Tego się nie dowiemy, bo film całkowicie pomija kontekst polityczny i ideologiczny rozgrywających się wydarzeń. Pozostaje tylko ubarwiona scenami erotycznymi melodramatyczna historia miłosnego trójkąta rozgrywająca się za drutami Całkowicie pozbawiona dramatyzmu, co jest chyba zasługą nieudolnego scenariusza, logiki i psychologicznej prawdy.
Edward Kabiesz Dziennikarz działu „Kultura”, w latach 1991–2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk.