O tym, czy można obrazić Pana Boga, i o upadającym Babilonie mówi Tomasz Budzyński.
Marcin Jakimowicz: „Biada! Biada! Babilon upada” – śpiewasz na koncertach. Patrzę na to, co dzieje się za oknem, i nie widzę, by upadał. Trzyma się nieźle…
Tomasz Budzyński: Babilon to dla mnie współczesna kultura zachodniej Europy, która wyrzekła się Boga. Sztuka bardzo dobrze pokazuje, w jakiej kondycji jest dusza, i by to zobaczyć, wystarczy przejechać się na dowolny przegląd kina europejskiego. Oglądam współczesne filmy, jeżdżę czasem do Wrocławia na Nowe Horyzonty, słucham współczesnej muzyki. To jest jakaś przerażająca pustka. Tak jakby ci ludzie nie mieli już od dawna kompletnie nic do powiedzenia. Co ciekawe, wyjątkami są filmy ze wschodniej Europy, np. „Koń turyński” węgierskiego reżysera Beli Tarra (notabene o końcu świata), a także filmy rosyjskie. Tam jest chociaż jakaś energia! Podobnie jest z muzyką i sztukami plastycznymi. Rozkładający się trup.
Ostra diagnoza…
Ale przecież gołym okiem widać, jak te kraje są bezradne wobec zwykłych ludzkich problemów: przede wszystkim samotności. To jest bezradność wobec samych siebie, i oni właśnie popełniają zbiorowe samobójstwo. Tam zapadła ciemność i taka kultura musi upaść. Fali uchodźców też nie podołają, bo żeby coś komuś dać, trzeba samemu to mieć. Tu nie chodzi o siłę pieniędzy, tylko o siłę ducha, której nie ma. Gównem nie można się żywić, prędzej czy później zachorujesz i umrzesz. Dlatego ta kultura dogorywa.
Przed dekadą opowiadałeś mi: „Pan prowadzi mnie przez ciemną dolinę. Nie widzę, gdzie idę, ale idę za Nim w ciemno. Jestem jak Izrael po wyjściu z Egiptu: przede mną Morze Czerwone, czyli śmierć, za mną wojsko Faraona, czyli też pewna śmierć”.
Byłem w tej ciemnej dolinie, ale miałem przy sobie Kościół, Eucharystię, słowo Boże. Nie byłem sam.
Pomagało?
Ratowało mi życie! Rano modlę się brewiarzem i widzę, że każde słowo mnie podnosi. Psalmy egzorcyzmują. Bóg pisze do mnie codziennie miłosny list!
Bywają dni, gdy nie chce Ci się nawet otworzyć koperty?
Nie dostałem w życiu nic piękniejszego niż słowo Boga. To jest bezcenne. Ludzie pytają: „A co ci to daje?”. Odpowiadam: „Bez tego trudniej żyć”. To jest skała, na której stoję. Przed dziesięciu laty w tym „ciemnym czasie” krzyczałem do nieba, ale też byłem cierpliwy. Wiedziałem, że On mnie nie opuści ani nie zostawi.
Krzyczałeś do nieba? Jak śmiałeś?!
I to wielokrotnie. Do dziś krzyczę. A co, nie wolno?
Na religii tego nie uczą.
Nie wiem, czego uczą na religii. Ja mówię Bogu o tym, co czuję. Bóg się obrazi? Jak ty czy ja możemy obrazić Boga? To śmieszne. W Biblii czytam o ludziach, którzy krzyczeli do Boga i zostawali wysłuchani. My zostaliśmy wychowani w innym duchu, takim, że ma być „grzecznie”. Wywodzi się to z religijności naturalnej, w której boisz się, by broń Boże nie urazić „bóstwa”. Myślisz, że możesz je sobie zjednać przez ofiary. Chodzisz cichutko, by tylko nie zdenerwować tego groźnego starca z długą brodą, bo a nuż ci przywali? Tak byłem wychowywany i niestety przez długi czas taki miałem obraz Boga. A gdzie w tym wszystkim Chrystus?
Masz swoje ukochane fragmenty Pisma, przy których chce Ci się płakać?
Mam. Bardzo wiele, np. przedwczoraj czytałem opowieść o tym, jak przychodzi do Dawida sługa i woła: „Mam radosną wieść. Twój syn Absalom, który walczył z tobą, zginął”. Sługa myślał, że Dawid ucieszy się, że zginął jego prześladowca, a on zaczyna płakać: „Synu mój, Absalomie! Absalomie, synu mój, synu mój!”. Słuchaj, ja nie umiem takich rzeczy czytać bez wzruszenia. Dawid jest figurą Boga, który kocha grzesznika. Tym bardziej że ten grzesznik jest jego synem. Kocha go nawet wtedy, gdy to dziecko chce go zabić. Bóg tak nas kocha i tęskni za nami.
Co czujesz, widząc ludzi zachodniej Europy, którzy grzęzną po uszy w grzechach? Złość? Żal? Smutek? Święte oburzenie?
Kogo ja mam potępiać? Ja też jestem grzesznikiem. Ich styl życia jest mi całkowicie obcy, ale ja tych ludzi nie potępiam. Nie jestem od nich lepszym człowiekiem, ale wiem, że Chrystus może każdego uwolnić. Uwolnić od rozpusty, od pornografii, od smutku i rozpaczy… Od czego chcesz... Tak naprawdę smutne jest to, że nikt im nie głosi Dobrej Nowiny. A jeśli nikt im nie powiedział o Jezusie, to skąd, do cholery, mają o Nim wiedzieć? Denerwuję się pełnymi pretensji hasełkami: „Francjo, obudź się!”. Jak mają obudzić się ludzie, którym nikt nie głosił Ewangelii? Żyją tak, jak żyją, bo nikt im do tej pory nie powiedział, kim naprawdę jest Chrystus. Wszystkie te bluźnierstwa biorą się stąd, że ludzie w swoim życiu nie spotkali Zbawiciela.
Midrasz opowiada, że gdy biblijny Lot dowiedział się o zamiarze zniszczenia Sodomy i Gomory, popędził do córek i zięciów, by ich ostrzec. „Uciekajcie!” – krzyczał. Ci wzruszyli ramionami: „W mieście gra muzyka i jest świąteczny nastrój, a ty nam mówisz o zniszczeniu?”. Po Sodomie została kupa popiołu.
Dziś jest identycznie. Świat się bawi. A Kościół swym orędziem psuje mu zabawę. Benedykt XVI mówił, że jest tak jak w tej słynnej anegdocie Kierkegaarda. Do wsi przyjechał cyrk. Nagle w cyrku wybuchł pożar i zaczęła palić się wioska. Klaun pobiegł do sąsiedniej wsi i zaczął przerażony krzyczeć: „Pomocy! Pożar! Pożar!”. Ponieważ był w stroju klauna, ludzie pękali ze śmiechu. Ha, ha, ha! Świetny żart! Za chwilę pożar przeniósł się do tej drugiej wioski. Świat traktuje głoszących Słowo jak klaunów. Kościół jest jak ten błazen, który widzi pożar i krzyczy: „Opamiętajcie się, bo zginiecie”. Odpowiada mu śmiech na sali.
Znajomi ze środowiska nie patrzą na Ciebie jak na błazna?
Przestało mnie to interesować. Ci „znajomi” już mi zrobili wszystko, co mogli, teraz mogą mnie już tylko zabić. Ja się ich nie boję. Widzę jednak, że wielu z tych, którzy kiedyś szydzili i krzyczeli „zdrada!”, dziś przychodzi i chce poważnie pogadać. Może musiało minąć dwadzieścia lat, by do tego doszło?
Nie wstydziłeś się, gdy wychodziłeś do ludzi głosić im katechezy? Nie czułeś oporu materii?
Nigdy się nie wstydziłem. Nie ma nic ważniejszego na tym świecie od głoszenia kerygmatu! Ja wiem, z czego Bóg mnie wyrwał i kim byłbym, gdyby nie Jego interwencja. Dlatego mogę mówić to innym.
Często ostatnio używasz słowa „Apokalipsa”…
Oglądam czasem telewizję, śledzę internet, a potem czytam tę księgę i mam wrażenie, że to wszystko dzieje się na moich oczach, że żyjemy naprawdę w czasach ostatecznych. Ludzie stają się dla siebie wrogami, media i politycy szczują jednych na drugich (jak śpiewał kiedyś zespół Izrael: „czynią to na rozkaz szatana”), nikt nawet nie myśli o przebaczeniu. W dzisiejszym świecie krew chrześcijan przelewana jest każdego dnia, może i nas czeka męczeństwo?
Skąd bierzesz nadzieję?
Właśnie z Apokalipsy. (śmiech) To jest księga nadziei. Wołam na koncercie: „Marana tha!” i tęsknię za przyjściem Jezusa. Naprawdę nie chodzi mi o to, by w ten „zgniły Zachód” nagle walnął piorun. Nie! Modlę się, by ci ludzie mieli czas na nawrócenie, by usłyszeli, że jest nadzieja. Wiara rodzi się ze słuchania. Bóg zbawia świat przez „głupstwo przepowiadania”. To jest podstawowa misja Kościoła. Ze swojej strony mogę dokładnie powtórzyć to, co powiedział Bob Marley: „Nie jestem po stronie prawicy, nie jestem też po stronie lewicy, ja jestem po stronie Boga”.
Coraz więcej żydów odkrywa, że oczekiwanym przez Izraela mesjaszem jest rabbi Jeszua. Niektórzy mówią o tym, że jest ich już półtora miliona.
I nie przeczytasz o tym w popularnych mediach czy na świeckich portalach. Widziałem to, co działo się dwa lata temu w czasie cudownej uroczystości w Oświęcimiu, gdzie wykonywana była symfonia Kiko Arguello „Cierpienie niewinnych”. Gośćmi byli rabini z całego świata. Przecież oni, słysząc słowo „Jezus”, nie zatykali sobie uszu! To była wspólna modlitwa i śpiew! Żydzi i chrześcijanie razem. Cud? To jest możliwe tylko dlatego, że jest jeden Bóg. Jeśli szczerze wierzymy w tego samego Boga, musimy się w końcu spotkać. Jak mówią słowa psalmu: „wszystkie moje źródła są w Tobie”.
W czasie największego kryzysu nie miałeś ochoty spakować manatków? Nie pytałeś: po co mi to wszystko? „A miało być tak pięknie: telewizja, autografy”.
Im było trudniej, tym bardziej mi się chciało. Przedziwne, ale im bardziej nas prześladują, tym bardziej chcę być chrześcijaninem. Bo oni tak naprawdę nie wiedzą, „co” prześladują. Jezus to zapowiedział. W chrześcijaństwo należy wtajemniczać powoli. Jest ono nie tylko przyjęciem miłości nie z tej ziemi, ale i umieraniem dla samego siebie. Chrześcijaństwo to miłość. „Miłość Chrystusa przynagla nas, pomnych na to, że skoro Jeden umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli. A właśnie za wszystkich umarł (Chrystus) po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie”.
I to mówi idol rockowy, któremu śpiewają „Sto lat” za to, że wyjdzie na scenę?
Taki mam zawód. Wychodzę na scenę i czekam na oklaski. (śmiech) Jeśli ich nie słyszę, to znaczy, że coś poszło nie tak, że rozminąłem się z publicznością. Pan Bóg ma na mnie sposoby. Przychodzą różne upokorzenia, słabości związane z moim wiekiem. Mam już 55 lat! Ludzie, widząc mój brzuch, śmieją się: „Ooo, Budzy jest w ciąży”. To jest bardzo dobre! To strąca idola z piedestału. (śmiech)
„Jestem grzesznikiem” – przedstawiasz się często. Ale, przepraszam bardzo, również dziedzicem Królestwa.
Zanim się staniesz dziedzicem, musisz poznać siebie. Najpierw jest droga w dół. Trzeba zobaczyć swój grzech, by można go było znienawidzić. Jak możesz się nawrócić, skoro uważasz, że jesteś dobry? Z czego się masz nawracać? Gdy zobaczysz, kim jesteś naprawdę, dopiero wtedy możesz się nawrócić, możesz wołać do Chrystusa o ratunek.
Teresa Wielka napisała: „Ja i Bóg – razem stanowimy większość”. Masz takie doświadczenie?
Ja nie jestem Teresą z Ávila, tylko Tomaszem Budzyńskim. Ja mogę powiedzieć, że „jestem grzesznikiem, którego kocha sam Bóg”. I powiem szczerze, to już mi wystarczy.