Strasznie boimy się, że nasza wiara w Boga i przyznawanie się do Chrystusa może skutkować ironią, wyśmianiem, cierpką uwagą bądź inną formą odrzucenia. A bycie uczniem Jezusa wiąże się nieraz z pójściem pod prąd głównego nurtu, mody, nawyku. Wracają czasy inwektyw za wiarę. Już przed wiekami encyklopedyści francuscy tłumaczyli słowo „chrześcijanin” (le chrétien) jako kretyn. W oczach przedstawicieli naukowego, wyzwolonego z zabobonów religijnych poglądu na życie tłum gromadzący się na Anioł Pański z papieżem to „niesmaczny pokaz głupków i dewotów” (Umberto Eco). „Kościół jest dobry jedynie w paleniu na stosie Giordana Bruno” – powtarzają w kółko tamci, przekonani, że z chrześcijańską wiarą należy walczyć, wymachując, jak się da, maczugą cynizmu, obelg i ironii. Jak się poczujesz, drogi katoliku, kiedy inni zaczną na ciebie spoglądać jak na kogoś, kogo wydobyto z sarkofagu? Twoje nabożeństwa trochę przeterminowane, twoje modlitwy – terapia dla tchórzy, twoje poglądy – nadgryzione pleśnią. Za opowiedzenie się za Chrystusem czasem trzeba zapłacić poczuciem wyobcowania.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Robert Skrzypczak