Londyn pożegnał najlepszych lekkoatletów świata. W trakcie 10 dni mistrzostw padł jeden rekord globu - Portugalki Ines Henriques w chodzie na 50 km, ale były też zaskakujące rozstrzygnięcia, cudowna publiczność i pożegnania - Usaina Bolta oraz Mo Faraha. Polacy wywalczyli osiem medali.
Biało-Czerwoni pobyt nad Tamizą będą wspominać dobrze. Zarówno pod względem liczby punktów (86), jak i liczby miejsc finałowych (20) były to dla Polski najlepsze mistrzostwa świata w historii.
Największą niespodziankę sprawiły 400-metrówki w sztafecie. Trener Aleksander Matusiński zagrał va banque. Skład z eliminacji zmienił w 50 procentach. Zaczynała doświadczona Małgorzata Hołub, potem pałeczkę przejęła najszybsza w ekipie Iga Baumgart, trzecia była debiutantka Aleksandra Gaworska i kończyła Justyna Święty, która wróciła do biegania po poważnej kontuzji stawu skokowego. Ta mieszanka dała brązowy medal - po raz pierwszy w historii Polki stanęły na podium imprezy IAAF w tej konkurencji.
Łzy szczęścia popłynęły z oczu skoczkini wzwyż Kamili Lićwinko i młociarki Malwiny Kopron. One miały ambicje medalowe, ale ich brązowe krążki dodały im skrzydeł i sprawiły niezwykłą radość.
Dominację potwierdzili w rzucie młotem Anita Włodarczyk i Paweł Fajdek. Oboje zdobyli trzecie złote medale mistrzostw świata w karierze i zgodnie powtarzają - to nie jest koniec. Ich ambicje sięgają znacznie wyżej, mówią o rekordzie globu. Fajdek - może w przyszłym roku, Włodarczyk chciała to zrobić już w Londynie i mówiła: "jestem zawiedziona", mimo że... rzucała z bolącym palcem.
Bohaterem był także Adam Kszczot. Po raz drugi z rzędu wywalczył srebro na 800 m i skomentował: "Niewielu na świecie się to udało, jestem bardzo szczęśliwy". Zaskakujące były jego późniejsze słowa, w których dał do zrozumienia, że po sezonie rozstanie się z trenerem Zbigniewem Królem, pod którego skrzydłami osiągnął największe sukcesy.
Srebro spodobało się też Piotrowi Liskowi. Tyczkarze przeszli przez gehennę przed rywalizacją, bo zgubił się ich... sprzęt. Nerwy im nie pomogły, tyczki się znalazły dzień przed konkursem. Paweł Wojciechowski skończył na piątym miejscu i schodził wyraźnie smutny. Lisek promieniał i obiecywał znowu skoki na wysokości sześciu metrów.
Z 51-osobowej ekipy nikt nie zawiódł. Jak powiedział PAP prezes PZLA Henryk Olszewski, kibice zobaczyli już trzon reprezentacji olimpijskiej, która w Tokio ma zdobywać medale.
Takie były mistrzostwa z polskiego punktu widzenia, ale na stadionie działo się znacznie więcej. Najważniejsze były pożegnania - jamajskiego króla sprintu Usaina Bolta i bohatera Brytyjczyków na długich dystansach Faraha.
Obaj marzenia mieli inne - chcieli wracać z Londynu niepokonani, z dwoma złotymi medalami. Bolt na 100 m musiał pogodzić się z brązowym krążkiem, a świat pisał o zwycięstwie zła nad dobrem. Ten "zły" to Justin Gatlin, który w wieku 35 lat został najstarszym mistrzem na tym dystansie. Amerykanina wygwizdała publiczność, a w jego obronie stanął sam Bolt.
Jamajczyk ostatni występ miał w sztafecie 4 x 100 m. Był ustawiony na ostatniej zmianie i... nie dobiegł. Świat obiegły zdjęcia, jak łapie się za udo. Oficjalnie był to skurcz. Przez media przeszła burza. Zawodnicy oskarżali organizatorów o brak zdrowego rozsądku. Sprinterzy musieli na swój start czekać... 45 minut.
Ubrania, po raz pierwszy w historii, musieli zostawić w call roomie. Po wyprowadzeniu na stadion nie mieli czym się ogrzać, a pogoda w Londynie nie rozpieszczała. To był - zdaniem ekspertów - powód, dla którego ikona lekkoatletyki zakończyła swoją karierę, leżąc na tartanie, a nie na mecie, żegnając słynną błyskawicą.
Inna była historia Faraha. Najpierw zwyciężył w biegu na 10 000 m, choć powinien był być... zdyskwalifikowany. W trakcie rywalizacji wyszedł bowiem za bieżnię, sędziowie tego nie zauważyli, a inne reprezentacje nie wniosły protestu. Zdaniem ekspertów to niedopuszczalne, ale nikt złota mu już nie zabierze. Na dystansie 5000 m dobiegł do mety jako drugi i... dostał owację na stojąco. Ludzie go kochają i widać to było na każdym kroku. Teraz spróbuje swoich sił w biegach ulicznych.
Najwięcej medali (3) wywalczyła Allyson Felix. Zresztą nie tylko w Londynie, ale i w historii mistrzostw świata jest absolutną dominatorką. Ma ich w sumie 16, a nad Tamizą zawiesiła na szyi brąz za 400 m i dwa złota za występy w sztafetach - 4 x 100 i 4 x 400 m.
O największym pechu może mówić Ivana Spanović. Serbska skoczkini w dal w swojej najdłuższej próbie, która mogła dać jej złoty medal, zahaczyła o piasek... numerem startowym. Ostatecznie skończyła konkurs na czwartej pozycji.
Miejsce Bolta miał zastąpić rekordzista świata na 400 m, reprezentant RPA Wayde Van Niekerk. Wprawdzie jedno okrążenie pokonał jako pierwszy, ale... pozostał niesmak. Jak pisały media, "wyeliminowany" przez IAAF jeszcze przed rywalizacją został jego najgroźniejszy rywal Isaac Makwala. Botswańczyk zaraził się wirusem i nie został dopuszczony do startu. On sam twierdził, że to nieprawda.
Na 200 m musiał kwalifikować się w samotnym biegu, po tym jak minęła mu 48-godzinna kwarantanna. Zdołał przedostać się do finału i tam zajął szóstą lokatę.
Do nietypowego zdarzenia doszło w biegu na 3000 m z przeszkodami. Kenijka Beatrice Chepkoech miała walczyć o medal, ale... ominęła rów z wodą i zorientowała się po kilku metrach. Cofnęła się i zaczęła gonić czołówkę, ale już nie dała rady. Była tuż za podium.
To były też pierwsze mistrzostwa świata bez... Rosji. Z powodu afery dopingowej kraj ten został zawieszony przez IAAF. Dopuszczono tylko tych zawodników, wobec których nie było żadnych podejrzeń. Zdobyli oni w sumie sześć medali, w tym jeden złoty - Marii Lasickiene w skoku wzwyż.
W tabeli medalowej Polska zajęła ósme miejsce, a mistrzostwa były znowu koncertem jednego kraju - Stanów Zjednoczonych. Amerykanie wywalczyli 30 krążków, w tym 10 złotych. Druga Kenia miała 11 miejsc na podium. Największym zaskoczeniem była słaba postawa Jamajki, która zdobyła jedynie cztery medale (1-0-3), co dało jej szesnastą pozycję w tabeli.
Po raz pierwszy w historii rozegrano chód kobiet na dystansie 50 km. Na metę dotarły... cztery zawodniczki, a pierwsza Portugalka Ines Henriques czasem 4:05.56 poprawiła rekord globu. Za ten wyczyn dostanie czek w wysokości 100 tys. dolarów. Jaka będzie przyszłość tej konkurencji, na razie nie wiadomo.
W Londynie zrodziły się też wielkie gwiazdy - w biegu na 400 m ppł najlepszy był 21-letni Norweg Karsten Warholm, a w skoku wzwyż na drugim stopniu podium stanęła 19-letnia Ukrainka Julia Lewczenko.
Największe jednak brawa należą się publiczności. Organizatorzy o jeden dzień wydłużyli mistrzostwa i w dni powszednie zrezygnowali z sesji przedpołudniowych. To był strzał w dziesiątkę. Trybuny były pełne. Brytyjczycy żyli tymi zawodami i niesamowicie rozumieli lekkoatletykę. Sprzedano rekordową liczbę 705 tys. biletów. Kosztowały średnio 90 funtów.
Za dwa lata mistrzostwa świata zawitają do Dohy. Po raz pierwszy odbędą się one na Bliskim Wschodzie.