Przyglądajmy się fundacjom, zanim pozwolimy, by miały one wpływ na nasze życie, szczególnie na nasze dzieci.
Namnożyło się organizacji pozarządowych i fundacji. Nic dziwnego. Umożliwiają one uporządkowane podejmowanie wielu dobrych dzieł. Ale – niestety – mogą też stanowić rodzaj kamuflażu. Pod płaszczykiem szczytnych haseł realizuje się ideologiczno-polityczne cele, które wcale dobru wspólnemu nie służą. Ktoś na przykład chce szerzyć ideologię gender, której wykwitami są takie pomysły, jak to, by w formularzach nie było rubryk „matka” i „ojciec”, ale „rodzic 1” i „rodzic 2” albo aby noworodkom nie wpisywać do dokumentów płci, bo jak dorosną, to same sobie zdecydują, czy czują się mężczyznami, czy też kobietami. Szerzenie wprost takich idei może się wielu normalnym obywatelom nie spodobać. Ale jak się stworzy fundację, która zapisze w swoich statutach, że jej celem jest wychowywanie dzieci do poszanowania innych, to każdy rodzic przyklaśnie. Tyle że do głowy mu nie przyjdzie, iż przedstawiciele takiej fundacji, kiedy zostaną wpuszczeni do szkoły, to zaproponują naszym pociechom pogadanki o tym, jak pięknie jest mieć dwóch tatusiów, albo zasugerują, by chłopcy przymierzali sukienki, bo być może odkryją, że czują się dziewczynkami. Mamy też organizacje, które niby ratują biednych uchodźców, a tak naprawdę uczestniczą w procederze przerzucania z Afryki młodych rosłych mężczyzn, najczęściej muzułmanów. Działalność humanitarna? A może raczej służba ideologii multi-kulti, która chce wszystko wymieszać, by osłabić wspólnoty narodowe i religijne, a potem stworzyć społeczeństwo bez tożsamości, podatne na rządy „starszych i mądrzejszych”? I kolejne pytanie: Kto finansuje organizacje, które stać na wynajem statków i pływanie po Morzu Śródziemnym, by przeładowywać emigrantów? Normalni obywatele, czy może raczej zideologizowani miliarderzy?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Dariusz Kowalczyk