73. lata temu, 5 sierpnia 1944 r., Brygada SS Oskara Dirlewangera wymordowała na warszawskiej Woli ok. 20 tys. ludzi. W następnych dniach liczba zamordowanych wzrosła do 40-60 tysięcy.
Zbrodni na mieszkańcach Woli i Ochoty dokonywała nowo utworzona grupa uderzeniowa pod dowództwem SS Gruppenfuehrera Heinza Reinefahrta. W jej skład wchodziły: pułk z brygady SS Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej (RONA), dowodzony przez SS Brigadefuehrera Bronisława Kamińskiego - ok. 2 tys. żołnierzy; pułk SS dowodzony przez SS-Standartenfuehrera Oskara Dirlewangera (dwa bataliony, 3381 ludzi), 2. Azerbejdżański Batalion "Bergmann", dwa bataliony 111. Pułku Azerbejdżańskiego i 3. Pułk Kozaków - razem ok. 2,8 tys. ludzi; 608. Pułk Ochrony z Wrocławia płk. Willy'ego Schmidta - ok. 600 ludzi.
Te oddziały uderzyły na Wolę i częściowo też na Ochotę - dzielnice, które w ocenie władz niemieckich musiały być w pierwszej kolejności "oczyszczone" z powstańców i z cywili. Niemcy chcieli utrzymać przelotowe arterie przez mosty Poniatowskiego i Kierbedzia dla zapewnienia komunikacji z frontem i oswobodzić odcięte przez powstańców niemieckie dowództwo garnizonu warszawskiego i władze cywilne, ulokowane w Pałacu Bruehla.
Niemcy nie ograniczyli się do samych walk z powstańcami. Rozstrzeliwania, które były doraźnym odwetem za wybuch powstania, zaczęły się już pierwszego dnia. Jednak 5 sierpnia wojska niemieckie rozpoczęły wprowadzanie w życie rozkazu Hitlera przekazanego przez Heinricha Himmlera: "Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców. Warszawa ma być zrównana z ziemią i w ten sposób ma być stworzony zastraszający przykład dla całej Europy".
"Rozkazy Himmlera brano dosłownie. Potyczki z obrońcami miasta z Armii Krajowej były działaniem niemal marginesowym, albowiem przez dwa dni Niemcy skupili się na masakrowaniu każdego mężczyzny, każdej kobiety i każdego dziecka, którzy się znaleźli w ich polu widzenia. Nie oszczędzano nikogo - nawet sióstr zakonnych, pielęgniarek, leżących w szpitalach pacjentów, lekarzy, kalek i dzieci" - pisał Norman Davies w "Powstaniu '44".
Cywilów mordowano z broni maszynowej lub wrzucano granaty do zamieszkałych domów, które później podpalano. Osoby, którym nie udało się uciec, mordowano, a zwłoki wrzucano do płonących budynków. Jeszcze tego samego dnia podjęto decyzję o poszerzeniu skali akcji. Ludzi zapędzano na teren dużych zabudowań, placów lub parków i rozstrzeliwano z broni maszynowej. Największe egzekucje miały miejsce koło wału kolejowego przy ul. Moczydło oraz w fabrykach "Ursus" i Franaszka przy ul. Wolskiej.
Gruppenfuehrer SS Heinz Reinefahrt skarżył się 5 sierpnia do przełożonych tymi słowami: "Co mam robić z cywilami? Mam mniej amunicji niż zatrzymanych".
Żołnierze metodycznie - dom po domu, ulica po ulicy - dokonywali masowych egzekucji. "Obok Holocaustu jest to największa zbrodnia wojenna, o wszelkich cechach ludobójstwa, dokonana na ziemiach polskich. Według różnych szacunków na małym obszarze jednej tylko dzielnicy w ciągu zaledwie kilku dni zostało zamordowanych od 30 do 60 tysięcy całkowicie bezbronnych ludzi. Pod względem liczby ofiar tę hekatombę - Rzeź Woli - +przewyższa+ tylko Rzeź Wołyńska. Uwzględniwszy jednak czynnik czasu i miejsca, nie było drugiego takiego wydarzenia w dziejach Polski" - pisał Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, w przedmowie do książki Piotra Gursztyna "Rzezi Woli".
Egzekucje przy ul. Młynarskiej tak wspominała ówczesna mieszkanka Woli Janina Rozińska: "Razem z dziećmi znalazłam się w zajezdni (tramwajowej - PAP) w tłumie ok. 200 osób, przeważnie kobiet i dzieci oraz kobiet ciężarnych (...). Z karabinu maszynowego Niemcy otworzyli ogień do naszej stłoczonej grupy. Po pierwszej salwie ze stłoczonego tłumu zaczęli się podnosić ranni, a wówczas Niemcy rzucali w tłum granaty ręczne (...). Aż do zmroku podchodzili do leżących Niemcy, celując do poruszających się równocześnie z żartami i śmiechami, zwłaszcza gdy ranny został trafiony". ("Powstańcze miejsca pamięci. Wola 1944")
Ciała ofiar kazano od razu palić. Niemcy rozkazali polskim jeńcom wraz ze zwłokami palić wszystkie dokumenty, tak aby nie można było zidentyfikować tożsamości zabitych. W efekcie przytłaczająca większość ofiar pozostała po dziś dzień bezimienna.
"Rzeź Woli jest zbrodnią tym bardziej wstrząsającą, że nigdy nie ukarano winnych, a powojenne losy SS-Gruppenfuhrera Heinza Reinefartha - kata Woli - urastają do jednego z największych skandali zeszłego stulecia. Zbrodniarz mający na rękach krew dziesiątków tysięcy ludzi przez kilkanaście lat był burmistrzem kurortu Westerland na wyspie Sylt w Szlezwiku - Holsztynie, posłem do lokalnego Landtagu, a do końca życia cenionym prawnikiem. Jego bezkarność obciąża nie tylko powojenne Niemcy, ale też władze PRL oraz zachodnich aliantów" - przypomniał Jan Ołdakowski.
Mordowanie cywilów miało miejsce w wielu innych miejscach walczącej Warszawy. 5 sierpnia 1944 r. pułk RONA (Rosyjska Ludowa Armia Wyzwoleńcza) rozpoczął pacyfikację i mordy na mieszkańcach Ochoty. Największe zbrodnie popełniono w okolicach ulicy Grójeckiej i Opaczewskiej, Kolonii Staszica, tamtejszych szpitalach oraz Instytucie Radowym. W wyniku masowych mordów zginęło około 7-8 tys. osób.
Po południu 5 sierpnia do Warszawy przyjechał mianowany szefem sił pacyfikacyjnych gen. erich von dem Bach-Zelewski. Obserwując skalę mordów cywilów zmienił częściowo rozkaz zakazując zabijania kobiet i dzieci. "Od tamtego czasu zbrodni także było bez liku, nie było jednak dążenia do eksterminacji wszystkich mieszkańców. Masowe mordy na powstańcach i cywilach towarzyszyły atakom niemieckim do końca, ale większość wziętych do niewoli żołnierzy i mieszkańców Warszawy przeżyła" - tłumaczył w rozmowie z PAP historyk prof. Włodzimierz Borodziej, autor m.in. niemieckojęzycznej monografii powstania ("Der Warschauer Aufstand 1944").
Główni sprawcy Rzezi Woli nie ponieśli odpowiedzialności sądowej. Bronisław Kamiński został rozstrzelany przez SS 4 października 1944 r. za uchylanie się od wykonywania rozkazów oraz rabunek wartościowego mienia. Oskar Dirlewanger zginął tuż po wojnie. Gen. Heinz Reinefarth zmarł w 1979 r., nie niepokojony przez zachodnioniemiecki wymiar sprawiedliwości, mimo interwencji ze strony Polski i NRD.
Po wojnie Reinefarth zrobił polityczną karierę. W 1951 r. został burmistrzem Westerlandu. Siedem lat później zdobył mandat do parlamentu Szlezwiku-Holsztyna. Urząd burmistrza sprawował do 1963 r., z landtagu odszedł w 1967 r. Potem pracował jako adwokat. Prowadzone przeciwko niemu w latach 60. śledztwo umorzono z braku dowodów.
W 2014 r. burmistrz Westerlandu Petra Reiber z wyspy Sylt prosiła Polaków o przebaczenie za krzywdy wyrządzone im przez kata Woli i innych zbrodniarzy nazistowskich.