Wenezuela stoi na krawędzi wojny domowej. Szerzy się przemoc, ludzie umierają z głodu, brakuje lekarstw. – W historii naszego kraju nigdy żaden rząd nie sprawił tylu cierpień – podkreśla episkopat.
Od końca marca w Wenezueli trwają masowe uliczne protesty, brutalnie tłumione przez siły bezpieczeństwa. Zginęło już co najmniej 115 osób, ponad półtora tysiąca zostało rannych, a kilka tysięcy aresztowano. Opozycja rośnie w siłę i jej działania, mające doprowadzić do ustąpienia prezydenta Nicolása Maduro i rozpisania wolnych wyborów, popiera ponad 70 proc. społeczeństwa. Ten oddolny sprzeciw to efekt nieudolnych dyktatorskich działań populistycznego reżimu, który przez minione dwie dekady angażował się w budowanie „socjalizmu XXI wieku” i sprawił, że ten niegdyś bogaty i stosunkowo stabilny kraj się rozpada. – Przeżywamy czas wielkiej rozpaczy – tak sytuację w Wenezueli określa przewodniczący episkopatu. – Głód, brak lekarstw, setki więźniów politycznych przetrzymywanych niesłusznie i nielegalnie, wzrost korupcji, systematyczne kampanie przeciw prywatnym przedsiębiorstwom czy niezależnym mediom, próby ignorowania Zgromadzenia Narodowego, kryzys finansowy, rosnąca przemoc – wylicza abp Diego Padrón Sánchez.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska