Polityczny wątek „Volty” niczym nas nie zaskoczy, bo reżyser serwuje toporny dowcip i humor rodem z telewizyjnych kabaretów.
Czy twórca kilku znakomitych, dzisiaj już kultowych komedii najlepsze lata swojej filmowej biografii ma już za sobą? W latach 80., w czasach ponurej przestrzeni ówczesnego schyłkowego PRL-u, komedie Juliusza Machulskiego biły rekordy popularności. „Vabank”, „Seksmisja” czy „Kingsajz” wchodziły na ekrany w zupełnie innej rzeczywistości i praktycznie nie miały konkurencji. W kinach co prawda panowała posucha, ale o sukcesie tych filmów decydowały walory artystyczne. Reżyser, korzystając ze sprawdzonych wzorów światowego kina, potrafił je twórczo przetransponować na polskie realia. Znakomity scenariusz, żywa akcja i jej zaskakujące zwroty, wyraziste sylwetki bohaterów, tworzone na ekranie przez najlepszych polskich aktorów – w tym Witolda Pyrkosza i Jana Machulskiego, ojca reżysera – a także, co przecież w komedii najważniejsze, inteligentny humor i znakomite dialogi stały się wyznacznikami jego twórczości. Wiele powiedzeń z tych filmów weszło do powszechnego użytku. Większość obrazów zgrabnie łączyła wątki sensacyjne z komediowymi. Na filmy Machulskiego po prostu się czekało, a i dzisiaj ogląda się je z przyjemnością. W latach 90. hitem stał się „Kiler” z rewelacyjną kreacją Cezarego Pazury. Później przyszły lata chudsze, chyba tylko w „Vinci” z 2004 r. można było odnaleźć ślady talentu reżysera. Kompletną porażką była natomiast koszmarna „AmbaSSada”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz