„Bóg albo nic”. Tytuł autobiograficznej książki celnie oddaje jego duchową sylwetkę. Biedne dziecko z afrykańskiej wioski, dziś kardynał stojący na czele Kongregacji ds. Kultu Bożego. Odwaga jego wiary dodaje nadziei. Jak napisał niedawno papież emeryt, powinniśmy być wdzięczni papieżowi Franciszkowi, że odpowiedzialność za liturgię powierzył kard. Robertowi Sarahowi.
Jego rodzice byli animistami z plemienia Koniagi, żyjącymi w małej wiosce Ourous w Gwinei, oddalonej o 500 km od stolicy kraju Konakry. Dzięki francuskim misjonarzom nawrócili się i przyjęli chrzest. Kiedy 11-letni syn Robert zapytał ich, czy może zostać księdzem, zareagowali śmiechem, bo byli przekonani, że kapłanem może zostać tylko biały człowiek. W książce „Bóg albo nic” kard. Sarah wyraża wdzięczność zakonnikom, którzy jego wiosce przynieśli Chrystusa. „Każdego wieczoru ojcowie z Ourous gromadzili dzieci koło wielkiego krzyża postawionego na podwórzu misji, mającego jakby symbolizować serce, centrum wioski. Wokół krzyża odbywała się nasza ludzka i duchowa edukacja” – wspomina. I dodaje: „Dziękuję misjonarzom, którzy mi uświadomili, że krzyż to centrum świata, serce ludzkości i punkt zakotwiczenia naszej stabilności”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz