„Pani z dzieckiem, smartfonem i kolorowymi paznokciami na ofiarę wojny nie wygląda”. Fakt. Ofiary wojny to ufoludki: dzieci nie kochają, smartfonów nie znają i paznokci nie malują. I złotych obrączek nie mają.
Podobne komentarze (autentyczne), jak ten w pierwszym zdaniu, należałoby właściwie zignorować, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze, to nie tak rzadki znowu sposób patrzenia na uchodźców wojennych (uchodźców, nie imigrantów zarobkowych), który objawia się w różnych dyskusjach o problemie, głównie w szeroko rozumianych „internetach”. I może to i nawet zrozumiałe, że ukrywający się pod różnymi nickami anonimowi autorzy pozwalają sobie na więcej, niż gdyby przyszło im pisać pod nazwiskiem, z pełną odpowiedzialnością również za rzucane kalumnie. Gorzej jednak, gdy tego typu argumenty – „ci ludzie na biednych nie wyglądają” – padają w rozmowach publicznych i z otwartą przyłbicą. Można więc domniemywać, że ci ludzie rzeczywiście tak myślą.
Po drugie, byłoby to nawet śmieszne, gdyby nie było szkodliwe. Powoduje bowiem utwierdzanie łatwowiernych w wierze w bajki, że ofiary wojny niczego nie mają i nigdy nie miały. Wszak posiadanie smartfona i pomalowanych paznokci nie kwalifikuje do miana uchodźców wojennych. Zgodnie z ową logiką, gdyby doszło do wojny w Polsce i parę milionów Polaków szukałoby schronienia za granicą, musieliby oni pozbyć się wszelkich dóbr materialnych, by móc liczyć na pomoc.
Czasem zapominamy, że ofiary wojny to konkretni ludzie – z nazwiskiem, z konkretnym zawodem, stanem posiadania, z pozycją społeczną zajmowaną przed wojną. Tysiące Syryjczyków przed wojną prowadziło własne biznesy, wielu z nich było naprawdę majętnymi ludźmi. Część z nich próbuje przeczekać wojnę w obozach w Libanie. Inni być może dostali się już do Europy.
Wśród nich być może jest Hisham, mój znajomy z Damaszku, doskonały przewodnik po najmniej znanych zaułkach stolicy Syrii i tajemnicach arabskiej wersji socjalizmu. Od początku wojny próbuję dodzwonić się do niego, by sprawdzić, czy żyje. Miał numer telefonu, odbierał chyba na smartfonie. Mieli z żoną piękny dom. Żona malowała paznokcie. Mają (mieli?) dzieci, których z pewnością nie zostawili na miejscu, jeśli uciekli z kraju. Być może są wśród uchodźców w jednym z obozów. Głupio by było, gdyby musieli chować się z tym, co mają, by uzyskać pomoc.
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.