O tym, jak zachować młodość ducha, świętując Abrahama, i co mówi Bóg do Kościoła nad Wisłą opowiada Norbert Dawidczyk.
Marcin Jakimowicz: Czy mając pięćdziesiąt lat, można pozostać młodym i pięknym?
Norbert Dawidczyk: Czuję, że to nie osobista wycieczka, tylko pytanie o jubileusz Odnowy w Duchu Świętym. (śmiech) Wierzę, że tak. Można być i pięknym, i młodym. Nieraz dochodzą mnie głosy odpowiedzialnych z różnych stron Polski: nasza grupa się zestarzała, średnia wieku – ponad pięćdziesiąt lat. To logiczne; mijają lata, więc jesteśmy coraz starsi.
Znasz patent na skuteczną kurację odmładzającą?
Jeśli patrzymy na młodość jako coś wewnętrznego, duchową kondycję człowieka, to można – mimo tego, że „lata lecą” – pozostać młodym. Jasne, że miło jest widzieć grupy, w których modlą się młodzi i małżeństwa, a na spotkania przychodzi sporo mężczyzn… Ale nawet jeśli tak się nie dzieje, nie patrzę na kondycję Odnowy, zamartwiając się. Nie! Patrzę realnie. Każde modlitewne spotkanie wspólnoty jest dla mnie ogromną wartością. To przecież czas przemiany serc, modlitwy, lekcja zaufania. To rzeczywistości duchowe, których nie da się zweryfikować, zmierzyć. Wiem, że na tych spotkaniach dokonuje się wielkie dobro. Czy to, że osoby wiernie przychodzą na nie od kilkunastu lat, nie jest wartością? Można w tym wszystkim pozostać młodym. Warunkiem jest słuchanie Ducha.
A co mówi dziś do Kościoła modlącego się nad Wisłą?
„Bądźcie wierni powołaniu” − to pierwsze, co przychodzi mi na myśl. Bądźcie dalej w sercu Kościoła. Zapalajcie go. W miejscach, w których jesteście, w których dojrzeliście. Sam po dwudziestu latach służę Kościołowi w inny sposób niż wcześniej. Nie są to działania spontaniczne, żywiołowe – jak dawniej – ale dziś mogę na przykład współorganizować czuwanie Odnowy na Jasnej Górze, na które przyjeżdża 80 tys. ludzi. Bóg przestawia nas w inne miejsca.
Wiele struktur, które mają kilkadziesiąt lat, zaczyna kostnieć. Tracą zapał apostolski, wygasa w nich żar, odczuwają zmęczenie materiału. To kondycja polskiej Odnowy?
Grozi to każdej wspólnocie. Z jednej strony widać, że jest mniej inicjatyw ewangelizacyjnych, akcji ulicznych, wychodzenia na zewnątrz. To jedna strona medalu. Robiłem badania grup Odnowy w Duchu Świętym w Polsce i okazało się, że liczba wspólnot i uczestników rośnie. Modli się w nich coraz więcej ludzi. Rośnie też, nie ukrywajmy, średnia wieku. Odnowa jako struktura rozwija się. Średnia wieku powoduje, że nie ma w Odnowie młodzieńczego entuzjazmu, który niósł ją przed czterdziestu laty. Duch Święty jest jednak niezwykle kreatywny, dynamiczny. Jeśli wygasają jakieś grupy, kończą swoją misję, na ich miejscu powstają nowe dzieła.
Właśnie… Z pnia Odnowy wyrosło mnóstwo wspólnot, które formalnie nie są w jej strukturach. Szkoły nowej ewangelizacji, wiele nowych ruchów. Nie czujecie zazdrości?
Nie. To normalne zjawisko. Na Odnowę można spojrzeć dwojako: jako na strukturę, która została pobłogosławiona przez Kościół, ale też szerzej: jako na nowy powiew Ducha. W Ostrołęce, gdzie mieszkam, rekolekcje ewangelizacyjne robiła dotąd jedynie Odnowa. Dziś kursy Alpha (które też wyrastają przecież z charyzmatycznego doświadczenia) gromadzą po sto kilkadziesiąt osób. Czy to źle? Nie! Rośnie nam konkurencja, ale ja cieszę się, że nowi ludzie mogą doświadczać tego samego, czego kiedyś doświadczałem ja, żona, moja rodzina: spotykania żywego Boga. Do niedawna nasze Ostrołęckie Spotkania Charyzmatyczne były jedynym wielotysięcznym wydarzeniem w północno-wschodniej Polsce. Dziś w samym mieście jest kilka takich spotkań w roku.
Co dzieje się na ścianie wschodniej? Jeżdżę tam często i nigdy dotąd nie widziałem takiego duchowego poruszenia. Wspólnoty Odnowy wyrastają jak grzyby po deszczu…
Ściana wschodnia kojarzy się z „Polską B” (nawiasem mówiąc: śmieszy mnie ten podział), ale czuję, że niebawem będzie to Polska A. To prawda, na wschodzie widzimy ogromne poruszenie Ducha Świętego. Powstają wspólnoty (w tym wiele grup Przyjaciół Oblubieńca, które zakłada Szkoła Nowej Ewangelizacji ks. Krzysztofa Kralki). Ludzie na wschodzie mają mocno zakorzenioną wiarę. W radzie polskiej Odnowy (dziewięcioosobowy zarząd) większość jest właśnie ze wschodu. To nie przypadek. W Białymstoku we wspólnotach modli się mnóstwo młodych osób. W Polsce ok. 40 proc. osób chodzi do Kościoła. Na wschodzie te statystyki są o wiele wyższe. Wschód ma gigantyczny duchowy potencjał.
„Może to, co powiem, będzie brutalne, ale widzę, że mamy dziś do czynienia z Kościołem, który się zapada, i jednocześnie z Kościołem, który się odradza. Zapada się wiele starych struktur, które nie wytrzymują nowego tchnienia Ducha”. Tak powiedział mi Joseph-Marie Verlinde. Masz takie doświadczenie?
Tak. Choć nie jest to według mnie stwierdzenie „brutalne”. To całkowicie normalne. Wiem, że niektórzy zamartwiają się tym, że zapada się wiele starych struktur. Niepotrzebnie. Myślę, że Bóg się tym nie martwi. Przecież Jego Duch jest dynamiczny, nieustannie coś tworzy. Umiera jedno, rodzi się drugie. Dzieła kończą swoją misję, ale nie pozostaje po nich czarna dziura. Dzięki temu Kościół zachowuje młodość.
Niektórym wydaje się, że Kościół, który wyjdzie do świata, zatraci coś ze swej natury, zgubi po drodze sacrum i rozmieni się na drobne.
To postawienie sprawy do góry nogami. Dzieje się odwrotnie. To Kościół, który jest skoncentrowany na sobie i zamknięty, sparaliżowany lękiem przed światem, umiera. Jasne, to w świątyniach dokonują się najważniejsze rzeczy. Liturgia, sakramenty… To tu jesteśmy napełniani łaską i mocą z wysoka. Po co? By wyjść z nią na ulice.
Powołuję się na konstytucję Lumen gentium. Ojcowie soborowi pisali, że „Duch Święty prowadzi i uświęca Kościół nie tylko przez sakramenty i posługi, ale również udzielając wiernym szczególnych, szeroko rozpowszechnionych łask w celu odnowy i rozbudowy Kościoła”. Co słyszę? „Protestantyzacja”.
Na takie – często złośliwe – zarzuty odpowiadam ze spokojem: wiemy, co robimy. Wiemy, że jesteśmy w sercu Kościoła, że działamy wedle jego dokumentów, że mamy błogosławieństwo wszystkich kolejnych papieży. Przecież na jubileusz pięćdziesięciolecia katolickiej Odnowy setki osób pojadą z nami z Polski do Watykanu, by modlić się razem z papieżem. Nie interesuje mnie to, co ktoś sobie złośliwie o nas myśli. Dziś dzięki mediom internetowym można się bezkarnie na innych wyżyć, wtrącić swoje złośliwe trzy grosze. Nie przejmuję się takimi „warczącymi” komentarzami. Wiem, że jestem w sercu Kościoła, kocham go, zależy mi na nim.
Media nie zostawiają na Kościele suchej nitki. Dlaczego go tak kochasz?
Bo Bóg odpowiedział w nim na moje egzystencjalne – na śmierć i życie – pytania, które zadawałem sobie jako nastolatek. „Po co chodzi się do kościoła?” – pytałem. „Bo babcia, dziadek, mama chodzili” – słyszałem. „Ale dlaczego chodzili?” – drążyłem temat. Tu była cisza. Nie słyszałem żadnej satysfakcjonującej mnie odpowiedzi. Byłem tym bardzo rozczarowany. W Szkole Wojskowej w Poznaniu przeżyłem małe trzęsienie ziemi. Kryzys, rodzaj załamania. Wojsko, o którym marzyłem przez całe życie, bardzo mnie rozczarowało. Zobaczyłem, że to nie jest moja droga. Że to nie dla mnie. Cały czas mam do wojska sentyment, ale Bóg mi pokazał, że nie mam być w armii. Że ma na moje życie inny plan niż mundur. Trafiłem do innej armii, jestem na pierwszej linii frontu. (śmiech)
Wówczas zadawałem sobie pytania o sens, o to, w jakim kierunku ma iść moje życie. Pamiętam, że wówczas w Poznaniu zawołałem: „Jeśli to prawda, co o Tobie słyszę, to chcę Ciebie spotkać!”. Nie wylała się na mnie łaska z wysokości, nie uderzył piorun, nie ujrzałem na niebie tęczy, ale – dziś widzę to wyraźnie – wszystko powoli zaczęło się zmieniać. Uspokoiłem się. Coś zaczęło kiełkować w moim sercu, wybrałem kierunek. Zachwyciłem się postawą księdza, który mówił nam w Szkole Wojskowej kazania. Często głosząc słowo Boże, płakał. Śledziłem go, chciałem złapać na gorącym uczynku, bo powiem szczerze, nie dowierzałem mu. Nie wierzyłem, że jest autentyczny. Przychodziłem na Msze i zajmowałem się obserwacją. Nie spuszczałem z niego wzroku. Im dłużej mu się przyglądałem (nie był młodzieniaszkiem, miał około 60 lat), tym bardziej byłem zawstydzony. I wyraźniej czułem: on nie udaje. Był prawdziwy do bólu. Opowiadał o Bogu tak, jakby Go doskonale znał. On naprawdę kochał ludzi. Powiedziałem: „Jezu, nie chcę już udawać. Chcę tak żyć!”.
Po powrocie do domu 26 stycznia 1997 r. (pamiętam jak dziś!) przyszedłem na spotkanie grupy Odnowy w Duchu Świętym. I, jak widać, zostałem do dziś.
Norbert Dawidczyk - wiceprzewodniczący Krajowego Zarządu Koordynatorów Odnowy w Duchu Świętym. Mieszka w Ostrołęce.