Polska nie ma powodów, by ulegać szantażowi w sprawie przymusowego osiedlania imigrantów. Ale Polska nie ma też powodów, by całkowicie zamykać granice przed uchodźcami.
Po tym, co wydarzyło się w Manchesterze, a wcześniej w Paryżu, Nicei, Brukseli i wielu innych miejscach, mówienie o otwarciu na uchodźców wiąże się z ryzykiem wystawienia się na komentatorski lincz. Opinia publiczna pod wpływem masowych przekazów medialnych łatwo ulega prostym komunikatom: chcecie mieć u siebie to samo co oni? – sprowadźcie sobie uchodźców. To nie jest do końca uczciwe. Choćby dlatego, że np. w Estonii, ale też na Litwie i Łotwie, które w ponad 50 i 30 proc. zrealizowały już plan relokacji, tzn. przyjęły do siebie część ustalonej w Brukseli „kwoty” uchodźców, jakoś nie było słychać o zamachach. Ten przeprowadzony w Manchesterze był „dziełem” imigranta z drugiego pokolenia, 23-latka urodzonego w Manchesterze w rodzinie imigrantów z Libii, a więc człowieka osiadłego już w Wielkiej Brytanii (co wcale nie znaczy, że zasymilowanego). Owszem, inne zamachy, np. w Niemczech, były dokonywane przez osoby, które parę miesięcy wcześniej dostały się do Europy wraz z falą uchodźców. To tylko potwierdza tezę, że problem nie jest czarno-biały i nie jesteśmy skazani tylko na dwie opcje: albo całkowite otwarcie granic dla wszystkich, albo zupełne zamknięcie drzwi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jacek Dziedzina