Kto się boi postawić na Afrykę?

Statek należący do organizacji „Lekarze bez granic” przywiózł do Neapolu prawie 1500 niedoszłych topielców, uratowanych w ostatnich dniach na Morzu Śródziemnym.

Stało się to dopiero w niedzielę 28 maja. Wygłodzonym i wycieńczonym uciekinierom z Afryki, ofiarom przemytu ludzi – z którego zyski, jak wskazują ostatnie informacje, czerpie między innymi islamski dżihad – można byłoby wcześniej udzielić niezbędnej pomocy na stałym lądzie, ale porty Sycylii obowiązywał bezwzględny zakaz przyjmowania jakichkolwiek jednostek. Zakaz wynikał z odbywającego się w Taorminie 26 i 27 maja spotkania szefów państw G7.

Grupa siedmiu najbardziej uprzemysłowionych państw świata (USA, Kanada, Niemcy, Wlk. Brytania, Francja, Włochy, Japonia), których przywódcy spotykają się regularnie od 1975 r. dziś reprezentuje już tylko ok. 35 proc. światowego PKB (jeszcze 15 lat temu było to prawie 70 proc.). W gronie uczestników dziś już brakuje Rosji (wykluczonej po aneksji Krymu i agresji na Ukrainę), a nigdy nie zostały zaproszone do tego ekskluzywnego grona Chiny ani inne szybko rozwijające się kraje, jak Brazylia. G7 ma więc już coraz mniejsze znaczenie, chociaż nadal stanowi ważny element szachownicy, na której rozgrywają się losy świata.

„Afryka znów znalazła się w kalendarzu rozmów” – te słowa premiera Włoch Paolo Gentiloniego na zakończenie spotkania w Taorminie stanowiły właściwie jedyny pozytywny akcent dwudniowego szczytu, który kosztował wg oficjalnych informacji 14,5 mln euro. W rzeczywistości kosztował pewnie ze dwa razy tyle, uwzględniając wszystkie koszty organizacyjne, a przede wszystkim nakłady poniesione na zapewnienie bezpieczeństwa uczestników, w tym prezydenta USA Donalda Trumpa z małżonką.

Miliard mieszkańców Afryki to dziś jedna siódma ludzkości. W 2050 r. na kontynencie afrykańskim będzie już żyła jedna piąta mieszkańców naszego globu. 33 lata jednak nie wystarczą na rozwiązanie wszystkich problemów, które wynikają z przemysłowego i cywilizacyjnego zacofania, a które, jak krótko stwierdziła Francesca Belli z Ong Action, zajmującej się pomocą dla Afryki, wymagają przede wszystkim „woli politycznej i pieniędzy na inwestycje”.

I dlatego właśnie tak istotne są słowa premiera Włoch, zapowiadające wznowienie politycznej  debaty o tym, jak pomóc Afryce, a też i o tym, jak dzięki Afryce jeszcze się wzbogacić – choć oczywiście w tym przypadku jedno nie wyklucza drugiego.

Prezydent Donald Trump przed przybyciem do Taorminy odwiedził między innymi Arabię Saudyjską, gdzie podpisał kontrakt zbrojeniowy na astronomiczną kwotę 110 miliardów dolarów. Pozostali uczestnicy G7 nie mogą mieć nadziei na tak gigantyczne zyski, ale trzeba im zapisać na plus, że mimo wszystko zaprosili do stołu obrad przywódców z Kenii, Nigru, Nigerii, Tunezji i Etiopii, a także Sekretarza generalnego ONZ Antonio Guterresa, szefową Międzynarodowego Funduszu Walutowego Christine Lagarde, stojącego na czele Banku Światowego Jim Yong Kima i przewodniczącego OBWE Angela Gurrię. Jeden z rozdziałów dokumentu końcowego szczytu G7 w Taorminie jest poświęcony bezpieczeństwu, stabilności gospodarczej i kwestiom zrównoważonego rozwoju kontynentu afrykańskiego. Zapowiada między innymi nowy europejski plan inwestycyjny dla Afryki, a także szereg partnerskich inicjatyw realizowanych na Czarnym Lądzie przez państwa grupy G20, których przedstawiciele już na początku lipca mają się spotkać w Hamburgu.

Jak opowiada wielokrotnie często odwiedzający różne kraje afrykańskie znany kanadyjski reporter, publicysta i obieżyświat Mathew Farell, dziś w Afryce masowo inwestują przede wszystkim Chińczycy. Jednak podejmowane przez nich przedsięwzięcia nie dają nic, albo prawie nic tamtejszym mieszkańcom. Dla realizacji swych inwestycji Chiny przywożą do Afryki własnych pracowników i nie zatrudniają miejscowej ludności nawet w rolnictwie, które nie zawsze przecież wymaga, jak wydobycie surowców naturalnych, dyplomu inżyniera.

Na kontynencie afrykańskim próbują już dziś swoich sił także Europejczycy, na razie jednak są to bardzo nieśmiałe kroki. Siemens realizuje inwestycje w Egipcie, niemiecka firma Man Diesel & Turbo w Nigerii, Huawei w Afryce Południowej, Aspen Pharmacare właśnie oddała do użytku  zakład produkcji leków w Port Elizabeth w RPA, a Towarzystwo ubezpieczeniowe AXA odważyło się przejąć pakiet udziałów w nigeryjskiej Mansard Insurance. Równocześnie w takich krajach jak Kenia i Republika Południowej Afryki coraz lepiej rozwija się turystyka, wciąż jednak jest to tylko kropla w morzu potrzeb i rzeczywistych możliwości uprzemysłowienia poszczególnych regionów kontynentu.

Być może Europejczycy nabiorą odwagi do podejmowaniu afrykańskich przedsięwzięć za parę lat, kiedy poprawi się infrastruktura. Już dziś w Afryce trwa realizacja kilku poważnych inwestycji w tym zakresie, jak prawie 500 km autostrady z Mombasy do Nairobi czy nowoczesny port lotniczy w Adis Abebie. Produkuje się tam także coraz więcej niezbędnej dla przemysłu energii. O dynamice afrykańskiego rozwoju może świadczyć choćby fakt, że Kenia do 2018 r. przez kilka zaledwie lat zwiększy swoją produkcję energii o 56 proc., co ciekawe, stając się siódmym na świecie producentem energii ze źródeł geotermalnych. Inny przykład to Nigeria, która jeszcze w 2006 r. importowała 65 proc. cementu, podczas gdy już w tym roku będzie eksportowała własny cement na cały świat. Ta sama Nigeria zresztą, zaledwie w rok, zdołała dziesięciokrotnie zmniejszyć ilość importowanego ryżu (z 580 milionów ton  w 2016 r. do 58 milionów ton w roku bieżącym).

„Musimy wyżywić nasze dzieci” - podkreślały Afrykanki, przysłuchujące się obradom G7 w Taorminie, przybyłe tam na zaproszenie kilku organizacji pozarządowych. Zwracały uwagę na pilną potrzebę wspierania rozwoju rolnictwa, budowy systemów nawadniania i osuszania terenów nadających się pod uprawy, które ucierpiały ostatnio również wskutek zmian klimatycznych.

Światowa Rada Kościołów, z którą, choć nie jest jej członkiem, ściśle współpracuje Stolica Apostolska, wystosowała do uczestników G7 specjalny apel ostrzegający przed „katastrofą” w Afryce, gdzie co roku 3 miliony dzieci umiera z głodu, a 30 milionów osób tylko w Sudanie Południowym, Somalii, Jemenie i  Nigerii dotkniętych  jest klęską głodu  lub cierpi z powodu niedożywienia. Zdaniem Rady sytuacja dzisiaj jest znacznie gorsza niż w 2011 r. w Somalii, kiedy liczba ofiar klęski głodowej sięgnęła prawie 300 tysięcy.

Znana organizacja non profit Oxfam po zakończeniu szczytu w Taorminie wydała komunikat, w którym podkreśla, że uczestnicy „nie podjęli żadnych konkretnych kroków ani żadnych decyzji  zmierzających do położenia kresu konfliktom i wojnom leżącym u podstaw dotykającej Afrykę klęski głodu”. Trzeba tutaj dodać, że szczyt G7, poza ogólnikami na temat konieczności stawienia czoła problemom migracji, tak samo zresztą jak i nierównościom społecznym czy problemom  bezpieczeństwa, nie wniósł niczego nowego. Przyjęty „osobno” i z wielką pompą dokument o walce z terroryzmem, w tym również o współpracy w tym zakresie z dostawcami usług internetowych, także nie jest żadną nowością. Jego celem było chyba tylko wyrażenie  współczucia i solidarności wobec premier Wlk. Brytanii Theresy May po ostatnim zamachu w Manchesterze.           

Ale wróćmy do Afryki. Dziś dość powszechnie przyjmuje się, iż jednym z powodów między innymi dezertyfikacji całych obszarów Afryki  (jako przykład podawane jest tu najczęściej jezioro Czad) są zmiany klimatyczne, wywołane również działalnością człowieka. Podczas szczytu w Taorminie sześć z siedmiu państw G7 postanowiło kontynuować realizację porozumienia klimatycznego zawartego pod koniec 2015 r. w Paryżu, odcinając się w tej kwestii od USA,  gdzie, jak to ujęto w dokumencie końcowym konferencji, „obecnie trwa rewizja założeń politycznych dotyczących tej kwestii”.

Można przypuszczać, że tak „odważne” zdystansowanie się Francji, Japonii, Niemiec, Wlk. Brytanii, Włoch i Kanady wobec USA było nie tylko skutkiem nieprzyjemnych zachowań Trumpa w Taorminie, gdzie amerykański prezydent wszędzie się spóźniał i wyraźnie stronił od innych  przywódców, ale również następstwem, jak piszą włoscy komentatorzy, coraz większych kłopotów  we własnym kraju. Trump, którego zięć (mąż Ivanki Trump, córki prezydenta USA z poprzedniego małżeństwa), a jednocześnie najbliższy doradca Jared Kushner podejrzewany jest o potencjalnie szkodliwe dla Stanów Zjednoczonych kontakty z Rosjanami. 

O ile jednak prywatne życie Donalda Trumpa, jego dzieci i obecnej żony Melanii (występującej w Taorminie we wdzianku za 50 tysięcy euro) jest mało ważne dla mieszkańców Afryki, to już ewentualny „impeachement” prezydenta USA mógłby mieć istotny wpływ na losy całego świata.                

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

z Taorminy Anna T. Kowalewska