Piszą ikony. Zamiast chwytać w dłoń pilota, biorą pędzel. Chcą opowiedzieć o cudach, jakich doświadczyli, delikatnie nakładając złoto na aureolę. Tak się modlą.
Coraz częściej dostaję takie SMS-y: „Właśnie skończyłam pisać ikonę Trójcy”. Albo: „Oto mój najnowszy Chrystus Pantokrator”. Piszą znajomi. U Wiesława Myśliwskiego rozmowy na śmierć i życie prowadziło się przy łuskaniu fasoli. Ja spotykam moich rozmówców przy deskach, pędzlach i żółtku zmieszanym z białym wytrawnym winem i kilkoma kroplami goździkowego olejku. Przy medium spajającym farby.
Stałem oczarowany
Świadectwo Rafała Cempela wciska w fotel. Jego ogromną pasją jest pisanie ikon.
Henryk Przondziono /Foto Gość
Nie pamięta, jak to się stało. Stracił nad sobą panowanie i rzucił się z ogromną agresją na o. Johna Bashoborę. Po czterech latach modlitw o uwolnienie na własnej skórze przekonał się, że popularne twierdzenie: „Słucham black metalu, ale nie wchodzę w stojącą za nim ideologię”, to piekielnie sprytne kłamstwo.
Świadectwo Rafała Cempela wciska w fotel. Pisaliśmy o nim w „Gościu”. Nic dziwnego, że autor książki „Bóg nie zna słowa »niemożliwe«” często odwiedza szkoły, by opowiedzieć o swej pełnej zawirowań drodze do Boga. Jego ogromną pasją (poza namiętnym czytaniem) jest pisanie. Ikon.
– Doskonale pamiętam: zaczęło się od tego wydawnictwa – Rafał pokazuje nam „Kompendium Katechizmu Kościoła Katolickiego”. – Tuż po moim nawróceniu znajomy ksiądz podał mi tę książkę. Natrafiłem w niej na ikonę Chrystusa Pantokratora. Stałem oczarowany. Nie miałem bladego pojęcia o ikonach, Kościele wschodnim, Modlitwie Jezusowej. Byłem na początku drogi z Bogiem. Coś mnie tknęło. Dosłownie czułem, że to obraz z innej rzeczywistości. Nie z tego świata. Wow! Zacząłem mnóstwo czytać. Połykałem książki o chrześcijańskim Wschodzie, ikonopisaniu. A potem zapisałem się na kurs. Do Wadowic. Wziąłem w dłoń pędzel. Pierwsza ikona? Pantokrator. Zacząłem poświęcać ikonom coraz więcej czasu.
– To, że zacząłem pisać ikony, jest cudem. Ja nigdy nie malowałem (choć szkolne zeszyty miałem zabazgrane różnymi satanistycznymi symbolami czy gitarami). Nigdy bym nie przypuszczał, że zacznę tworzyć – opowiada Rafał. – Gdyby nie Jola, moja żona, która w krytycznych chwilach, gdy chciałem już rzucić pędzle, namawiała mnie – sangwinika do tego, bym wrócił do deski, nie dałbym rady. Pisanie ikon to lekcja prawdy o sobie: o emocjach, uczuciach, myślach. To nie są obrazki. Chrześcijański Wschód głęboko wierzy, że ikona przynosi obecność. Jeśli piszesz Eleusę – „Umilenie”, to stajesz w obecności Maryi, czule tulącej do policzka Jezusa. Pisanie ikony to czas modlitwy. Włączam jakąś muzykę chrześcijańską albo konferencję. To nie jest hobby – to za małe i nieprzystające do tej rzeczywistości słowo. To pasja: lekcja wyciszenia, kontemplacji. Oddychania Jezusem.
„Bóg nie zna słowa »niemożliwe«” to znakomity tytuł książki Rafała. Człowiek, który biegał po bytomskich ulicach z odwróconym krzyżem, a na widok księdza przechodził na drugą stronę ulicy, teraz pochyla się nad kreśleniem źrenic Jezusa. „Wielu piszących ikony ludzi przechodzi »drogę ikony«: od chaosu do kosmosu. Światło wpada w mrok ich życia” – usłyszałem przed laty od o. Cypriana Moryca, bernardyna prowadzącego kursy ikonopisarskie. Dokładnie tak jest w tym wypadku.
Marcin Jakimowicz