– Z medycznego punktu widzenia ten wyjazd nie miał żadnego sensu. Patrząc przez pryzmat wiary, nic lepszego Łukaszowi nie mogło się przydarzyć – słowa Barbary Kopczyńskiej, lekarza medycyny paliatywnej, nie pozostawiają cienia wątpliwości. Łukasz miał zdążyć do Lourdes.
Na katowickim dworcu nastrój radosnego zamieszania, ostatnie uściski, całusy, zapewnienia o modlitwie. Za chwilę wszyscy są już w pociągu. Swoją drogą, jak to możliwe, by 307 osób ze średnią wieku mocno ponad 60 z takim optymizmem wyruszało w podróż trwającą prawie 40 godzin? Zastanawiam się, co wtedy czuł Łukasz. Czy większe były radość i nadzieja, czy ból, który od środka przeszywał niemiłosiernie? Lekarz i pielęgniarka raz po raz wędrowali w stronę jego przedziału i robili, co było w ich mocy, by pielgrzymowi ulżyć. Pan Stefan pewnie z bólem serca patrzył na syna. Przecież ma dopiero 36 lat i dwoje maleńkich dzieci: 6-letnią Madzię i 3-letnią Martynkę. Może tam, w Lourdes, zdarzy się cud, bo przecież Łukasz rozchorował się w październiku ub. roku, w miesiącu maryjnym, więc może w maryjnym maju przyjdzie uzdrowienie?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katarzyna Widera-Podsiadło