O przywódcach, mocnych stronach i wybaczaniu mówi Maciej Wiśniewski, specjalista od przywództwa i zarządzania.
Barbara Gruszka-Zych: Czy przywódca też potrzebuje przywódcy?
Maciej Wiśniewski: Kiedy byłem młody i zbuntowany, wydawało mi się, że mogę być wolny od wpływów. W latach dojrzalszych dotarło do mnie, że oczywiście, mam wolność, tyle że polega ona na wyborze tego, pod czyim wpływem chcę się znaleźć, z jakich wzorców korzystać.
Dla wierzącego Panem jest Chrystus.
Nigdzie nie napisano, że lider musi być wierzący, ale mnie osobiście wiara bardzo pomaga w przywództwie. Przez ostatnich 30 lat prowadzono badania, próbując znaleźć „DNA” idealnego, skutecznego lidera w biznesie. W ich wyniku powstał zbiór reguł, które cechują takich liderów. Czytając go, nietrudno stwierdzić, że o takich właśnie postawach naucza Jezus na kartach Ewangelii. Wracamy więc do źródeł. Ponadto, kiedy pamiętam, że mam taki wzór i jestem dzieckiem Pana Boga, łatwiej jest mi nie skupiać się na swoich deficytach, brakach, niemożnościach, ale zacząć doceniać siebie. Szukanie siły w Tym, od kogo pochodzę, zmienia perspektywę.
Wielu przywódców na pierwszy rzut oka nie miało prawa nimi zostać.
No właśnie. Dobrym przykładem na to, jak takie myślenie pomaga, jest Nick Vujicic, którego miałem okazję spotkać osobiście cztery lata temu. On jest idealnym dzieckiem Pana Boga w bardzo niedoskonałym ciele. Mimo braku rąk i nóg postawił na swoim, założył rodzinę, pisze książki i przemawia. To, co mówi, i to, kim jest, bardzo mocno i pozytywnie wpływa na miliony ludzi.
Uczy Pan, jak zostać liderem. Gdyby świat składał się z samych liderów, nie miałby ich kto słuchać.
Gdybyśmy myśleli o autentycznych liderach, nie byłoby chyba tak źle, bo jedną z najważniejszych cech dobrego lidera jest właśnie umiejętność słuchania. Cechą autentycznych i skutecznych liderów jest też pokora. Budują zespoły, mając świadomość, że ich współpracownicy w jakichś obszarach mogą być od nich bardziej kompetentni i kiedy trzeba, uzupełnią ich braki. Jeden z moich mentorów powiedział mi kiedyś, że otacza się ludźmi, którzy uzupełniają jego braki, a nie powielają jego mocne strony.
Nikt nie uczył Jana III Sobieskiego czy Józefa Piłsudskiego, jak być przywódcą.
Każdy z nas jest w jakimś stopniu urodzonym przywódcą, tylko wszystko zależy od tego, jak te zdolności i w jakich okolicznościach wykorzystamy. Mandela opisywał siebie jako „zwykłego człowieka, który stał się przywódcą z powodu wyjątkowych okoliczności”. Miarą przywództwa jest wpływ, a w każdym momencie życia na kogoś wpływamy – nie tylko na zespół w pracy, ale na naszą rodzinę…
…na kolegów z podwórka…
…albo ekspedientkę w sklepie. Robimy to raz lepiej, raz gorzej. Albo ktoś nas słucha, albo nie. Albo jesteśmy z tego zadowoleni, albo nie. Boimy się czasem powiedzieć, czego oczekujemy od drugiej osoby. W pracy często nie umiemy przekazywać trudnych informacji zwrotnych i pracujemy w dysfunkcyjnych zespołach. Świat potrzebuje liderów, lecz żeby być liderem dla innych, trzeba najpierw być samemu kimś i umieć sobą zarządzić.
Jak posiąść tę umiejętność?
Warto sobie zdać sprawę z tego, jakim człowiekiem się jest. Czego nam brakuje, a w czym przesadzamy.
To przypomina psychoanalizę.
Zostawmy to „psycho”, to raczej solidna analiza swojego charakteru. Kiedy zaczynam pracę z przyszłymi liderami, często myślą, że będę ich uczył manipulowania innymi. Odpowiadam, że jeśli tego oczekują, to pomylili zajęcia. Wyjaśniam, że będą mieli okazję pracować nad sobą, nad tym, kim są i jacy są oraz kim chcą się stawać.
To zaskoczenie.
Najpierw zaskoczenie, potem konstruktywna praca. Zachęcam ich np. do spojrzenia na siebie poprzez pryzmat cech skutecznych liderów. Mają okazję zastanowić się, czy są przewidywalni i spójni w działaniach i w tym, co głoszą. To też ważne w przypadku rodziców, naturalnych liderów dla własnych dzieci – liczy się ich przewidywalność, stabilność, określenie granic. Są wtedy dla nich pewni jak skała. Po drugie, ważna jest wizja. Czy lider wie, do czego zmierza? Czy to, co robi, wynika z jego pasji? Współpracownicy będą kopiować to, co u niego widzą. I tak dalej… Dla wielu ludzi to pierwsza tego typu refleksja w życiu.
Czy zamiast wykonywać takie analizy, nie lepiej iść do spowiedzi generalnej?
Moim zdaniem to bardzo dobry punkt wyjścia do uczciwej, całościowej pracy nad sobą w ogóle. Człowiek wtedy staje w prawdzie przed Panem Bogiem. Może zadbać o zachowywanie spójności między tym, co głosi, i tym, co robi. I na przykład przyznać się do błędów przed swoimi współpracownikami. Powiedzieć, że przez ostatnie lata nie nabywał doświadczeń, ale powielał błędy. I od teraz chce to zmienić.
To brzmi jak próba zadośćuczynienia.
A może przyznania się do pozornego komfortu, który dawało kłamstwo, w jakim się z różnych powodów trwało. Być może wynikało to też z tego, że lider otaczał się wyłącznie osobami gloryfikującymi go. Nikt nie chciał głośno powiedzieć, że „król jest nagi”.
Czyżby na czele polskich firm stali autorytarni władcy?
Profesor Hryniewicz, badający kulturę organizacyjną polskich firm, stwierdził, że wiele z nich przypomina swoją organizacją XVI-wieczny folwark. Tłumaczy to tym, że Polska przez wieki była krajem feudalnym i dlatego nadal wielu z nas „podkorowo” odpowiadają takie układy. I łatwiej pochlebiać takiemu pozornemu „liderowi” niż konfrontować go z rzeczywistością.
Wydawało mi się, że dziś się to zmienia.
Tak. Młodzi wracający z pracy na Zachodzie, którzy tam doświadczyli innego zachowania szefów, a u nas spotykają feudalne zasady, nie potrafią tego zaakceptować. Powoli to się zmienia, ale zmiana wewnętrzna tworzących kulturę zarządzania to proces, który nie następuje z dnia na dzień.
Czy w małżeństwie też istnieje przywództwo?
Nie ma nic ładniejszego niż małżonkowie, którzy potrafią się wzajemnie inspirować. Widać, że im na sobie zależy i w jednej dziedzinie jedno przewodzi, a w innej drugie. Małżonkowie się inspirują, a z kolei oni sami są inspiracją dla swoich dzieci. Dzieci dobrze widzą, czy żyjemy tym, co głosimy. Mam 12-letnią córkę i codziennie staram się pilnować, by to, czego ją uczę, potwierdzać życiem. Na przykład zwracam jej uwagę, że kiedy siedzimy przy stole, nie powinniśmy rozmawiać przez telefon, a potem sam w takich okolicznościach sięgam po komórkę. Jeden z moich kolegów, który ma troje już prawie dorosłych dzieci, powiedział, że wymaganie czegoś od dzieci, powołując się na argumentację, że powinny nas słuchać, bo jesteśmy ich rodzicami, to porażka.
Niestety, często się słyszy bezradnych rodziców, którzy łapią się ostatniej deski ratunku, mówiąc: „Jestem ojcem i masz mnie słuchać”.
Uczę liderów, że szacunku nie można wyegzekwować, trzeba sobie na niego zasłużyć. To samo odnosi się do rodziny. Szacunek musimy sobie wypracować swoim postępowaniem.
Czasami mogą pojawiać się mylne przesłanki. Dzieci mogą odbierać źle rodziców, nie znając motywacji ich działania.
Badania pokazują, że ludzie zwykle nie informują innych, dlaczego tak czy inaczej postępują. Warto, żeby podejmując decyzję, wytłumaczyć bliskim czy współpracownikom, dlaczego tak wybraliśmy. Tłumacząc, biorę za mój wybór odpowiedzialność i proszę innych o zaangażowanie w jego realizację. Powiedzenie rodzinie czy współpracownikom, dlaczego coś chcę zrobić, zwykle skutkuje zwiększeniem ich zaangażowania w wykonanie zadania.
Jak wytłumaczyć dzieciom, kiedy liderzy, którymi niewątpliwie są ich rodzice, rozwodzą się?
Każdy rozwód jest strasznym przeżyciem. Są tacy, którzy mówią, że można się rozwieść bez szkody dzieci, ale osobiście w to nie wierzę. Sam w dzieciństwie przeżyłem rozwód rodziców i bazując na własnym doświadczeniu, wiem, co to jest.
Można zrozumieć tę decyzję?
Rozumowo można to pojąć, ale czasem do śmierci pozostanie nam problem emocjonalny. Ogólnie rzecz biorąc, ważne jest to, czy swoim rodzicom wybaczam. A może całe życie będę się żywił złymi emocjami do nich? Mogę takie uczucia mieć nie tylko do moich rodziców, ale też przełożonych, dawnych miłości. Zmiana takiego nastawienia i wybaczenie wymaga ogromnej pracy. Tomek Budzyński z Armii śpiewa: „Od pracy nad sobą wyszły mi już zęby i włosy”. Praca nad sobą to czasem bardzo bolesny proces, który nigdy się nie kończy. Ważne, żeby sobie uświadomić, kto mi zrobił krzywdę, do kogo żywię negatywne uczucia i komu powinienem wybaczyć. Nie dla nich, ale dla siebie, po to, aby zacząć być wolnym. Może rozwiązaniem będzie spowiedź, wybaczenie i odpuszczenie. Można szereg razy przeżywać rozstanie rodziców, wyrzucenie z pracy, ale lepiej odpuścić winowajcom i budować życie na nowo.
Dzieciom z rodzin rozwiedzionych jest trudno.
Zwykle dzieci, których rodzice się rozwiedli, w budowaniu swoich małżeńskich relacji nie będą chciały powielać zachowań rodziców. Ale to nie takie łatwe, bo nie mają doświadczeń, jak funkcjonuje pełna rodzina, brak im wzorców. Kiedy w związku osób, z których co najmniej jedno pochodzi z rodziny dysfunkcyjnej, panuje spokój i harmonia, nieraz zaczynają odczuwać nerwowość. Normalność nie jest dla nich normą. Podświadomie oczekują, że wydarzy się coś, co zburzy ład, aby znów odnaleźli się w swoim świecie. I niestety często podejmują jakieś irracjonalne, często nieświadome działania, żeby ten ład zniszczyć. Czują się dobrze w sytuacjach pełnych napięć, swoim zachowaniem niszczą rodzinę, nie do końca wiedząc dlaczego. Uświadomienie sobie, że takie mechanizmy istnieją, to pierwszy krok do poprawy sytuacji.
Każdego dnia zaczynamy coś od nowa.
Trzeba się skoncentrować na tym, że przyszłość tworzymy dzisiejszymi czynami.
Maciej Wiśniewski jest konsultantem i wykładowcą w zakresie przywództwa i zarządzania. Zajmuje się też racjonalną terapią zachowań.