Spór toczony jest nie z politycznym przeciwnikiem, ale jego awatarem, nie z poglądami, ale ich karykaturą
Prezydent Andrzej Duda udzielił obszernego wywiadu z okazji jubileuszu kanału TVP Historia. Rozmowa o polityce historycznej trwała ponad 30 minut. To rzadka w dzisiejszych mediach sytuacja, że praktycznie każdy z poruszanych wątków można rozwinąć, a „wywiadowany” ma możliwość dokładnego uzasadnienia o co mu chodzi. Jak się okazuje – na próżno. I tak każdy usłyszy to, co chce usłyszeć, a kto ma złą wolę wyjmie zdanie z kontekstu i nada mu nowe życie.
Wywiad funkcjonuje więc w licznych komentarzach głownie jako dowód na radyklane i bezduszne podejście Prezydenta RP do ludzi żyjących w PRL. Andrzej Duda miał w nim (jakoby) stygmatyzować i dzielić. Mało tego, przyznał, że nie tylko nie jest Prezydentem wszystkich Polaków, ale wcale nim być nie zamierza. A politykę historyczną będzie prowadził w sposób twardy i bezwzględny.
I tu pojawia się wątek żołnierzy niezłomnych. Dla Andrzeja Dudy oddanie sprawiedliwości tym, którzy mieli być wyklęci i zapomniani jest stawianiem fundamentu pod przyszłą wspólnotę. Prezydent uważa, że Polacy powinni dostać jasny sygnał kto był bohaterem, a kto zdrajcą. Z kogo powinniśmy być dumni, a z kogo nie. Na pytanie, o źródła silnego oporu przed tak jednoznaczną oceną Andrzej Duda odpowiedział dość oczywistą dla każdego obserwatora dziejów III RP konstatacją: „Dzieci i wnuki zdrajców Rzeczypospolitej, którzy walczyli o utrzymanie sowieckiej dominacji nad Polską, zajmują wiele eksponowanych stanowisk w różnych miejscach. Nigdy nie będą chcieli się zgodzić na to, żeby prawda o wyczynach ich ojców, dziadków i pradziadków zdominowała polską narrację historyczną, będą zawsze przeciwko temu walczyli”. Prawda to czy fałsz? A może słychać w tych słowach wezwanie do czystek i rozliczeń?
Taki właśnie jest ton komentarzy. Czy stwierdzenie faktu jest stygmatyzacją? Doczekaliśmy przecież czasów, gdy pracownicy bezpieki otwarcie walczą o swoje, z podniesionym czołem mówią o ciężkiej „pracy dla kraju”. Mają w tym mocne wsparcie wielu polityków i części mediów. Jest więc jasne, że nie da się pogodzić hołdu dla podziemia antykomunistycznego z utrzymaniem przywilejów dla aparatu przemocy PRL. A na coś trzeba się zdecydować.
I tu docieramy do części wywiadu, który w ogóle nie jest komentowany, bo nie pasuje do obrazka. Otóż Prezydent równie mocno bronił dobrego imienia bojowników antykomunistycznego podziemia, jak i tych żołnierzy Wojska Polskiego zwanego ludowym, którzy nie z własnej woli „spóźnili się do Andersa” i na pewno nie chcieli na bagnetach wprowadzać komunizmu w swojej ojczyźnie. Podkreślał, że PRL nie jest jednobarwny, że oprócz zdrajców sterowanych z Moskwy tworzyła go zdecydowana większość zwykłych ludzi, którzy po prostu chcieli żyć. „Szli na różne kompromisy, część tych kompromisów na pewno dziś nie odbieramy dobrze, ale trzeba na to często spojrzeć z pewną wyrozumiałością i zrozumieniem" - powiedział Andrzej Duda. Dodał, że „nie od każdego można wymagać heroizmu”.
To z pewnością nie jest podejście konfrontacyjne i trzeba sporo złej woli by doszukiwać się w nim chęci dzielenia Polaków. Słowa „twarda i zdecydowana polityka historyczna” odnosiły się do reakcji na kłamstwa i pomówienia szerzone na temat polskiej historii, głównie (choć nie tylko) za granicą, a nie do konieczności tworzenia nowych „list proskrypcyjnych”. Natomiast recepcja tego wywiadu, sposób, w jaki jest on interpretowany wiele mówią nie tyle o samym Prezydencie RP, co o paskudnej praktyce, ogromnie utrudniającej dziś w Polsce prowadzenie dialogu. Chodzi o to, że spór toczony jest nie z politycznym przeciwnikiem, ale jego awatarem, nie z poglądami, ale ich karykaturą. Wiadomo z jakim skutkiem.
Piotr Legutko