Patrząc na polityczny teatr, jaki ze swojego przyjazdu do Warszawy zrobił Donald Tusk, nasuwa się myśl, że to były polski premier jest dzisiaj uosobieniem zacofania.
Nie ma chyba dzisiaj bardziej ciemnogrodzkiego stwierdzenia, niż uznanie, że „polskość to nienormalność”. Te słowa, które Tusk napisał 30 lat temu w miesięczniku Znak, przykleiły się do byłego premiera. On sam, jako polityk, w kolejnych latach nie zrobił nic, żeby je od siebie odkleić. A na tle zachodniej Europy, w której co chwila dochodzi do zamachów terrorystycznych, w której nieeuropejscy imigranci mogą demolować przedmieścia, w której przez miasta przetaczają się marsze półnagich gejów i w której coraz więcej młodych ludzi nie może znaleźć pracy, to właśnie Polska, z jej przywiązaniem do wiary, historii i tradycji, jest ostoją normalności.
Donald Tusk jako „Prezydent Europy” wydaje się być symbolem popularnego zabobonu dzisiejszych czasów, jakim jest wiara w świetlaną przyszłość integracji europejskiej. A przecież Unia Europejska chwieje się dzisiaj w posadach. Jeśli nokautujący cios nie przyjdzie z Paryża, to pewnie przyjdzie z Rzymu. Bruksela nie może poradzić sobie z kolejnymi kryzysami, a zaufanie Europejczyków do instytucji europejskich ciągle spada. Obecne elity europejskie są dzisiaj coraz bardziej osamotnione na świecie w swojej walce z globalnym ociepleniem czy w promowaniu genderowej ideologii. Machanie unijnymi flagami na powitanie Tuska w Warszawie oznacza dziś kurczowe trzymanie się przeszłości.
Trzeba dziś być naprawdę czarnosecinnym politykiem, aby wspierać ograniczanie obecności religii w życiu publicznym i wierzyć w to, że mężczyzna może być kobietą, albo w to, że dziecko nienarodzone może nie być człowiekiem. A to przecież Donald Tusk obiecywał członkom PO, że nie będzie klękał przed księdzem, to on otworzył drzwi dla Janusza Palikota i jego haseł, to w kierowanym przez niego rządzie pojawili się zwolennicy teorii genderowych. Dzieci rewolucji 68 to dzisiaj zdziadziali tetrycy, wpadający w histerię na dźwięk słowa Trump. Przewodniczący Rady Europejskiej niebezpiecznie się do nich zbliża.
Popieranie Donalda Tuska jest dzisiaj wyborem przeszłości. W świecie, który odwraca się od liberalnych elit i od idei nieskrępowanej globalizacji na rzecz powrotu do własnych, tradycyjnych tożsamości, tacy politycy, jak były polski premier, stają się przeżytkiem. I „Prezydent Europy” wpisuje się w obraz bardzo niemłodych KODowców, którzy wydają się nie akceptować zmieniającej się rzeczywistości.