Przemoc to zło

I kropka. Nie ma tłumaczeń, wybielania i odwracania wzroku. Ani... niesłusznych oskarżeń.

Czy raczej: nie powinno być. Bo bywa różnie i w zależności od tego, gdzie ucho przyłożyć, na temat przemocy domowej nakładają się różne, skrajne, bezsensowne i zupełnie niezrozumiałe narracje.

Ale po kolei.

Nie daje mi spokoju nagranie krążące w sieci, dokumentujące słowo po słowie, wrzask po wrzasku, wyzwisko po wyzwisku czy wręcz uderzenie po uderzeniu (...) przemoc w rodzinie pewnego radnego. Straszne nagranie... Żona radnego, która - jak twierdzi - była ofiarą przemocy przez wiele lat, w końcu postanowiła walczyć o własną godność i bezpieczeństwo. To, że posługuje się mediami, może się akurat wydawać kontrowersyjne. (Pytanie, czy miała wybór, by poradzić sobie innymi metodami.) Jednak dyskusja, która toczy się wokół całej sprawy, dryfuje w przedziwnych, nieprawdziwych i skrajnych kierunkach.

Kierunek pierwszy, czyli: “bo tak robią katolicy, a księża to popierają”. Jednym słowem, “wszyscy katolicy” biją i wyzywają swoje żony, a księża - jeśli nie przyzwalają - to przynajmniej udają że nie widzą. Hola! Ta narracja, w treści i formie bzdurna i nieprawdziwa, jest smażona na lewicujących portalach informacyjnych, a podlewana nieświeżym sosem z wypowiedzi tzw. autorytetów. Nikt nigdzie nie zająknie się, że przemoc domowa to margines, a zdarza się we wszystkich środowiskach: miejskich i wiejskich, bogatych i biednych, wierzących (pytanie o jakość tej wiary) i ateistycznych. I - jak to z patologiami bywa - w każdym społeczeństwie znajdzie się czarna owca, dewiant, osobnik dysfunkcyjny emocjonalnie, który nie panuje nad emocjami, językiem i rękami. Nigdzie się też domorosły obrońca pokrzywdzonych (przez księży) nie zająknie, że gros ośrodków niosących pomoc kobietom - ofiarom przemocy jest prowadzonych przez instytucje kościelne. Ośrodki takie są prowadzone przez zakony, Caritas czy przeróżne chrześcijańskie fundacje. Inna sprawa, że gdybym od 20 niemal lat nie jeździła po Polsce i nie odwiedzała takich miejsc, pewnie sama bym niewiele widziała o ich gigantycznej pracy. Bo pracują w ciszy. Co jest i zaletą (choćby ze względu na dobro podopiecznych), i jednak jakąś wadą (w kontekście braku świadomości społecznej).

A teraz kierunek drugi, czyli “biegun przeciwny” to próby... wybielenia przemocy. Te próby, choć na szczęście skrajne, zadziwiają i wprawiają w osłupienie. „To są wewnętrzne sprawy rodziny”, „Pewnie babka ma coś na sumieniu i zrobi wszystko, by chłopa pognębić”, „To sprawa polityczna i publiczne pranie brudów. Fuj.” - to ten mniej więcej kierunek “obrony”. Koronnym przykładem jest zdanie adwokata opisywanego pana radnego, który w wywiadzie telewizyjnym stwierdził, że... “kłótnie w małżeństwie się zdarzają”. Jakby walenie w żonę pięściami było kłótnią.

Przemoc zawsze jest przemocą. I potępiać ją trzeba zawsze, biorąc w obronę bezbronnego. Kłaniają się tu podstawy chrześcijaństwa. Niezależnie od tego, czy mówimy o parze sakramentalnej czy konkubinacie (czy naprawdę konkubinie należy się cios pod oczy od konkubenta?) czy przypadkowo spotkanym żulu, który znęca się nad starszą panią. Mamy traktować „bliźniego swego jak siebie samego: - co oznacza podstawowy szacunek i kulturę w relacjach. Bez wyjątków.

I na koniec będzie o księżach i w ogóle roli Kościoła w walce z przemocą domową. Bywa, że księża oskarżani są o wspieranie przemocy. Dość to kuriozalne, biorąc pod uwagę chociażby konkretne fakty o dziełach pomocowych Kościoła. Dlaczego więc pokutuje (w niektórych środowiskach, rzecz jasna) pogląd o księżach - niemal współsprawcach? Odpowiedź na to pytanie może być skomplikowana i wielopłaszczyznowa.

Na potrzeby tego tekstu rozmawiałam z kilkunastoma księżmi, którzy incognito odpowiedzieli na pytania: po pierwsze - czy problem przemocy domowej zauważają; po drugie - czy reagują, po trzecie - w jaki sposób. Otóż większość (choć nie wszyscy) z przemocą domową się zetknęła, choć było to (patrz wyżej) marginalne jednak zjawisko. Nie pozostawali bierni, lecz w ciszy, bez fleszy i mikrofonów, więc niemedialnie (!), próbowali pomóc, kierując do specjalistów, np. do przyparafialnych centrów pomocy rodzinie, psychologów, względnie pomocy społecznej. Ale też konkretnie, choć dyskretnie, upominając etc. Podsumowując: gdy pojawiał się konkretny problem, działali w ciszy.

Jednak mniej niż połowa z nich, chociaż raz, podczas rekolekcji czy niedzielnego kazania, mówiła o przemocy domowej głośno i wprost. “Mówiłem z ambony! Przecież to grzech i zbójectwo”! - zaperzył się jeden z pytanych księży. “Nie mówiłem! No przecież przemoc jako taka jest grzechem. Naprawdę trzeba przypominać o jej rodzajach?” - odpowiedział inny.

Oczywiście, można dyskutować, czy mówienie o “rodzajach przemocy” głośno i podczas kazania ma sens. Dlaczego jednak to samo pytanie nie jest zadawane w kontekście innych grzechów? Też stosunkowo rzadko popełnianych? Jeśli podczas kazania przypomina się o piątym przykazaniu, mówiąc o konkretach, czyli “rodzajach” tego grzechu:- np. o aborcji (choć zapewne grzech ten nie dotyczy większości parafianek), to czy nie warto, choćby prewencyjnie, pogrozić palcem potencjalnym sprawcom przemocy domowej?

Jeden z księży nieco starszego pokolenia, powiedział mniej więcej takie słowa: “Problem z przemocą domową, owszem istnieje. Choć rzadko takie sprawy docierają do nas, księży (!), co może tłumaczyć pewnego rodzaju ciszę wokół tematu. Jednocześnie moje pokolenie duszpasterskie wyrosło w teologiczno - moralnej przestrzeni, w której problem nie był dostrzegany. O tym w ogóle się nie mówiło w całym społeczeństwie, nie tylko w Kościele. I czas to powoli zmieniać.. Natomiast sam grzech przemocy wraca często, ale jako problem szerszy - nie tylko stricte związany z rodziną”...

Bo tak jest w istocie: przemoc to problem bardzo szeroki i złożony, nie tylko związany stricte z rodziną. Jeśli jednak dotyka rodziny i rodzi się w rodzinie, to dotyczy całego społeczeństwa. I to wszyscy: ja, ty, pan, pani, redaktor, polityk i ksiądz - wszyscy jesteśmy zobowiązani do reakcji. Bo „...bliźniego swego, jak siebie samego...”

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska Agata Puścikowska Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 redaktor warszawskiej edycji GN, od 2011 dziennikarz działu „Polska” w GN. Autorka kilku książek, m.in. „Wojennych sióstr” oraz „Święci 1944. Będziesz miłował”.