Z Rebeccą Kiessling o miłości, prawie i życiu rozmawia Barbara Gruszka-Zych.
Barbara Gruszka-Zych: Pisze Pani wiersze.
Rebecca Kiessling: Pierwszy, bardzo dla mnie ważny, napisałam do mojej biologicznej mamy w dniu 18. urodzin. Jeszcze jej nie znałam i nie wiedziałam, że zostałam poczęta z gwałtu.
O czym był?
Pytałam matkę, która oddała córkę do adopcji, czy zastanawia się, jak ona żyje. „Nie wysłała ci kartki na Dzień Matki, ale to się może zmienić, ma dopiero 18 lat. Będzie chciała cię spotkać, czy nie masz nic przeciwko? Była maleństwem, kiedy ostatni raz widziałaś ją płaczącą w obcych ramionach. Czy teraz zrozumie, że dałaś jej wtedy to, co mogłaś najlepszego? Nie mogąc cofnąć czasu, pragniesz tylko powiedzieć, że ją kochasz”.
Uznała Pani, że jednak mama darzy Panią miłością.
A ja ją też. Bo druga część wiersza to odpowiedź córki: „Żyję i ci wybaczam. 18 lat czekałam, żeby cię zobaczyć, wylewając tysiące łez. Dorastałam bez ciebie, myśląc o tobie. Nie czułam się pewnie, widząc, że do nikogo nie jestem podobna. Czy też masz niebieskie oczy i blond włosy? Czy rozpoznałabyś we mnie niemowlę, które nosiłaś przez 9 miesięcy? Czy chcesz mnie poznać, czy wolisz zapomnieć, bo masz nowe życie? Akceptuję cię taką, jaką jesteś. Jesteś blaskiem mojej gwiazdy. Ale dziś jeszcze ta gwiazda nie świeci, bo cię nie znam”.
Mogła się Pani odwrócić od swojej biologicznej matki.
To byłoby bardzo egoistyczne. Całe życie cieszę się, że ówczesne prawo stanu Michigan chroniło mnie i mogłam się urodzić. Mama, naciskana moimi pytaniami, przyznała, że nawet dwa razy poszła do lekarza, który przeprowadzał aborcję nielegalnie. Na szczęście uciekła przerażona tym, co zobaczyła. Przez pierwsze 6 lat od momentu, kiedy się spotkałyśmy, twierdziła, że kobiety powinny mieć wolność wyboru. W końcu zrozumiała, że kiedy dziecko musi się urodzić, nigdy nie będzie za późno, żeby je przyjąć i cieszyć się nim. Kiedy się je zabije, jest już za późno na wszystko.
Przyszło Pani kiedyś do głowy, że ci, którzy ustanowili prawo antyaborcyjne w stanie Michigan, kochali życie?
Ta ustawa powstała w połowie XIX w. z inicjatywy tzw. Ruchu Lekarzy. Byli przekonani, że zgodnie z zasadą Hipokratesa lekarz ma leczyć, nie zabijać. Im zawdzięczam swoje życie.
Co jest dla Pani w życiu najważniejsze?
Życie samo w sobie.
Kto Panią nauczył je tak kochać?
Postawę pro life mam po babci, Żydówce, ateistce, z którą byłam bardzo zżyta. Zwracaliśmy się do niej Dora, ale wydaje mi się, że jej oryginalne imię brzmiało Teresa. Zostałam zaadoptowana przez pochodzącą z Polski, dokładnie z Galicji, rodzinę żydowską. Babcia wyjechała do Michigan przed I wojną światową. Dziadek podczas tej wojny walczył w Legionach Polskich i dołączył do niej na krótko przed II wojną.
Co takiego mówiła Pani babcia?
Kiedy miałam 14 lat, rok po śmierci dziadka, zaczęła mi się zwierzać z trudnych wspomnień. Dowiedziałam się, że kiedy była w ciąży z ciocią, dziadek bardzo nalegał na aborcję. Powtarzała, że w tamtej chwili przestała go kochać. Nie pojmowała, jak mógł chcieć zabić swoje niewinne dziecko. Kochałam swoją ciocię i nagle przestraszyłam się, że mogłoby jej nie być.
Jacy byli Pani rodzice adopcyjni?
Tata stosował wobec mnie przemoc. Kiedy już byłam dorosła, poprosił o wybaczenie i pogodziliśmy się. Ale po paru latach znalazł sobie kochankę, mężatkę z nastoletnim synem, która pracowała w klinice aborcyjnej. Chorą mamę umieścił w domu opieki i wciąż ją zastraszał.
Mama adopcyjna jeszcze żyje?
Już zmarła. Tata na nekrologu pominął mnie, moje dzieci, ale umieścił brata, który większość życia spędził w więzieniu. To ciężkie być porzuconym przez adopcyjnego ojca.
A jednak adoptując Panią, wykonał gest dobra.
Kiedy rodzice mnie adoptowali, już od 10 lat byli małżeństwem i nie mieli potomstwa. Byłam taką nagrodą pocieszenia. Opowiadali, że inna rodzina też mnie chciała, ale w końcu wybrała chłopca. Kiedy rodzice się rozstali, zostałam adoptowana przez moją biologiczną matkę i jej męża.
Ile miała Pani wtedy lat?
41. Na ostatniej rozprawie sądowej o adopcję przystroiliśmy salę różowymi balonami, przynieśliśmy tort. Mama biologiczna poznała swojego męża kilka lat po moim urodzeniu. To bardzo dobry, cichy człowiek, który wtedy cieszył się, że pierwszy raz został ojcem.
Napisała Pani wybaczający matce wiersz, a dopiero potem ją spotkała. Jak do tego doszło?
5 lat przez trzy dni w tygodniu chodziłam do hebrajskiej szkoły. Przeszłam bat micwę, ale żydowscy koledzy traktowali mnie jak kogoś z zewnątrz. Postanowiłam odpowiedzieć sobie na pytanie, kim właściwie jestem. W 18. urodziny wysłałam pismo do sądu z prośbą o ujawnienie informacji o moich biologicznych rodzicach.
Jaka była odpowiedź?
W liście znalazłam wiele szczegółów dotyczących mamy. Jak wygląda, jakie ma wykształcenie, historię rodzinną. Wszystko z wyjątkiem nazwiska i miejsca zamieszkania. Informacja o ojcu była krótka: „Typ kaukaski. Mocna budowa”. Przypominała fragment z raportu policyjnego. Natychmiast zadzwoniłam do osoby zajmującej się moją sprawą: „Czy to był gwałt?” – zapytałam. Usłyszałam odpowiedź twierdzącą. To była straszna wiadomość. Poczułam się jak śmieć, ktoś bez wartości. Jakbym stanęła pod pręgierzem.
Nie tylko feministki na wiadomość o ciąży z gwałtu reagują słowami: „usunąć ją”. Niewątpliwie gwałt jest złem.
Oczywiście, że to zło. Ale nie można mówić, że dziecko pochodzące z gwałtu też jest złem. Ja jestem niewinna, bo to nie ja zgwałciłam moją mamę. Dowiedziałam się, że feministki w Polsce nie domagają się kary śmierci dla gwałcicieli. Nie jestem zwolenniczką kary śmierci dla kogokolwiek. Przede wszystkim nie chcę jej dla nienarodzonych. Bo co złego zrobili? To gwałcicieli trzeba karać.
Feministki walczą o to, by kobiety dla swojego dobra mogły zabić dziecko z gwałtu.
Nie wiem, skąd się bierze ich nienawiść do innych kobiet. Jeżeli nie cenią mojego życia, to dlaczego chcą mnie, jako kobietę, obdarzyć jakimiś prawami? Co te wszystkie prawa są warte, kiedy nie jest gwarantowane podstawowe prawo do życia każdego poczętego człowieka?
Do traumy gwałtu chcą dołożyć kolejną, wynikającą z morderstwa dziecka.
Aborcja jest aktem brutalnej przemocy nie tylko wobec dziecka, ale i jego matki. Założycielki ruchu feministycznego były za życiem. Wiedziały, że aborcja okalecza kobiety.
W pozarządowej organizacji „Save the 1”, której jest Pani prezesem, zajmuje się Pani zgwałconymi matkami.
Przede wszystkim tworzymy dla nich grupy wsparcia. Wszystkie mówią że mają poczucie, iż gwałt zdarzył się tylko im. Czują się wyizolowane, stygmatyzowane społecznie. Staramy się, żeby żadna nie czuła się samotna. Wiele skarży się, jak boli je to, w jaki sposób społeczeństwo odnosi się do ich dzieci. Kochają je, więc chcą, żeby inni też je akceptowali. Z podobnych grup wsparcia korzystają również dzieci urodzone w wyniku gwałtu. Wczoraj wieczorem odezwał się do mnie mężczyzna z Polski, który tak jak ja począł się z gwałtu. Skierowałam go do zamkniętej grupy facebookowej dla mężczyzn z podobną historią. To grupa międzynarodowa, ale mamy już grupy w konkretnych krajach. Dobrze by było, gdyby podobna powstała w Polsce.
Dużo dzieci rodzi się w wyniku gwałtu?
Z badań amerykańskich wynika, że istnieje od 4 do 6 procent prawdopodobieństwa, że kobieta zajdzie wtedy w ciążę. W Stanach Zjednoczonych szacuje się, że rocznie dochodzi do 32 tysięcy takich ciąż. Choć trzeba pamiętać, że gwałt jest najrzadziej zgłaszanym przestępstwem. Od 15 do 25 procent tych matek dokonuje aborcji. Połowa decyduje się wychować dzieci, pozostałe oddają je do ado- pcji. W przypadku zwykłych, nieplanowanych ciąż odsetek aborcji wynosi około 50 procent. Okazuje się, że kobiety zgwałcone chętniej decydują się na urodzenie.
Zna Pani polskie statystyki?
Na feministycznej stronie trafiłam na informacje, że rocznie w Polsce ma miejsce 30 tysięcy gwałtów. Zakładając, że 5 procent tych kobiet zaszło w ciążę, mielibyśmy półtora tysiąca dzieci poczętych w taki sposób.
W jaki sposób jako prawniczka pomaga Pani ofiarom gwałtu?
Staram się, żeby wprowadzono na świecie ustalenia prawne chroniące prawa rodzicielskie matki, która została zgwałcona. Tzw. akt ochrony dziecka poczętego wskutek gwałtu ma na celu odebranie praw rodzicielskich gwałcicielowi i ochronę przed nim matki i dziecka. Taki akt dwa lata temu podpisał Barack Obama i przyjęto go w wielu stanach.
Wrócę do wiersza, od którego zaczęłyśmy rozmowę. Jak zareagowała na niego Pani mama biologiczna?
Napisała mi list, który był poezją. „Mam nadzieję, że szok poznania szczegółów poczęcia już Ci minął. Wiem, że ten horror nie powinien być powodem, żebym oddała innym kogoś tak pięknego jak ty. Nie ma nic cudowniejszego niż dziecko. Szczególnie kiedy przechodzisz przez 9 miesięcy ciąży w samotności. Przez lata miałam tylko wspomnienie 9 miesięcy naszego bycia razem. Z miłością, która pomagała mi nosić cię przez te dziewięć miesięcy – twoja mama”.
Skąd się bierze tak wielka miłość?
Moje poglądy nie wynikają z religii. Na studiach prawniczych napisałam esej „Filozoficzne prawa nienarodzonego dziecka do życia”. Ale koniec końców odnalazłam sens życia w Chrystusie.
Jest Pani katoliczką?
Zostałam nią podczas studiów. Wtedy trafiły do mnie słowa, że Pan Bóg nas adoptuje. Dotąd uważałam, że adopcja to coś gorszego. Zainspirowani tymi słowami razem z narzeczonym postanowiliśmy, że nasze małżeństwo zaczniemy od adopcji. Adoptowaliśmy trójkę dzieci, nie będąc świadomymi, że przez kolejne cztery lata będziemy zmagać się z bezpłodnością. Potem urodziło nam się dwoje dzieci. Kiedy myślę o moim życiu, nie liczę zer na koncie ani sukcesów w pracy, tylko patrzę na krzyż. Na nim Chrystus zapłacił najwyższą cenę za moje życie. Bóg dobrze wiedział, że mam wartość.
Rebecca Kiessling, ur. 22 lipca 1969 r. amerykańska prawniczka i działaczka pro life.