W XX wieku Polacy często stawiali hipotezy oparte na teorii spiskowej. O absurdalności tych hipotez świadczyło wszystko. Z wyjątkiem tego, że okazały się prawdziwe.
To było jak przebudzenie z letargu. Wtedy, rankiem 10 kwietnia 2010 roku, gdy okazało się, że historia wcale się nie skończyła. Długo nie potrafiłem wyjść z domu. Przeżywałem narodową tragedię, widząc przez okno bociany, które po zimie zdążyły już wrócić do gniazda na wieży kościoła. Pamiętam, że kiedy po dwóch tygodniach znalazłem się w nowoczesnym parku handlowym, miałem wrażenie, że to jakaś warstwa skamielin, odkopana przez archeologów. Współczesna rzeczywistość była gdzie indziej. Pulsowała w mojej duszy, oświetlana odległym blaskiem zniczy z Krakowskiego Przedmieścia. Wsłuchiwałem się w głosy dawnych poetów, pisałem „De profundis”. Na swoim blogu notowałem: „Głęboki niepokój sprawia, że od trzech dni wielu z nas nie może normalnie jeść ani spać. Snujemy się z zastygłym na twarzy grymasem bólu, mechanicznie wykonując codzienne obowiązki. W głowach siedzi nam śmierć, znienawidzona za swoje okrucieństwo, ale też wyrywająca nas z jałowego materializmu. Smoleńska tragedia daje nam szansę na nowy romantyzm, ukazujący dzieje Polski w perspektywie duchowej. Czas wreszcie przestać wstydzić się żarliwego patriotyzmu i katolicyzmu, który przez wieki stanowił o naszej tożsamości i sile. Pora przywrócić naszej kulturze wykpione przez cyników wielkie słowa, takie jak Bóg, prawda, dobro, honor, ojczyzna. Odzyskać pasję, odwagę, zdolność do ponoszenia krwawych ofiar, eschatologiczną wyobraźnię. I zacząć naprawdę kochać Polskę, a nie traktować ją jak miejsce do mieszkania”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wojciech Wencel