Kasia jest albo szalona, albo…
Obserwowałem Kasię i jej męża Kubę z dystansu. Najpierw byłem – przypadkiem – na spotkaniu rybnickiego Ogniska Świętej Rodziny, na którym powiedzieli wprost, że Kuba ma raka. Poprosili o wsparcie. Byli uśmiechnięci, pogodni. – Na razie odrzucają to od siebie, to normalne – pomyślałem. Potem spotkaliśmy się w Tychach. Kuba – spokojnie uśmiechnięty, Kasia – jak zwykle radosna, ze wzniesionymi rękami i „Alleluja” na ustach. Potem byliśmy jeszcze w Łomiankach na modlitwie o uzdrowienie z charyzmatykiem o. Antonellem Cadeddu. Kasia – znów w tańcu uwielbienia. – A co będzie, jeśli jej mąż nie zostanie uzdrowiony? Chryste – jęknąłem w duchu – przecież oni mają małe dzieci… Aż w końcu spotkaliśmy się na pogrzebie Kuby. Jedni płaczący, inni bezradnie smutni, jeszcze inni złościli się na „tego raka”. Kasia zupełnie nie wyglądała na wdowę. – To psychiczne wyparcie. Co będzie, gdy ci wszyscy serdeczni ludzie odejdą i zostanie sama? – martwiłem się. Minął ponad rok od śmierci Kuby. Kasia wciąż szeroko uśmiechnięta wielbi Pana Jezusa. Albo oszalała, albo…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała