Czy prezydent USA i cała oburzona zachodnia śmietanka towarzyska ma dowody na to, że to wojska Asada użyły broni chemicznej? Czy to dowody tej samej rangi, jak te, które posłużyły za pretekst do ataku na Irak?
Co wiemy na pewno? To, że w Syrii od kilku lat trwa wojna, w której walczących ze sobą podmiotów jest co najmniej kilkanaście. Wiemy, że nie jest to – wbrew naiwnym przekazom zachodnim – wojna tylko „okrutnego reżimu” przeciw „wolnościowemu zrywowi obywateli”. Syrię rozwalają – przy milczeniu, a czasem wsparciu militarnym tych, którzy teraz „potępiają” – nie tylko siły rządowe, ale też najróżniejsze bojówki dżihadystów, sponsorowane przez kraje ościenne, którym na upadku Syrii bardzo zależy.
Wiemy też, że toczona równolegle wojna propagandowa polega na wzajemnym oskarżaniu się wszystkich stron o zbrodnie – wrzutki medialne w postaci nagrań, zdjęć i fotomontaży to codzienność. I ani wcześniej, ani teraz nie daję wiary w zapewnienia, że to na pewno wojsko Asada użyło broni chemicznej przeciwko własnemu narodowi. Nie mam bynajmniej dowodów, które z całą pewnością potrafią temu zaprzeczyć. Ale są co najmniej poszlaki, które każą przynajmniej wziąć pod uwagę, że tak jak już nieraz bywało, tak i tym razem winni są jednak dżihadyści czy inni bojówkarze. W niektórych mediach i w słowach oburzenia u światowych przywódców (w tym, niestety, i polskiego prezydenta) jakoś pomija się pewien ważny „drobiazg”: że spadające na Chan Szajchun w prowincji Idlib bomby najprawdopodobniej trafiły w składowisko broni chemicznej wyprodukowanej przez dżihadystów. W pobliżu tego miasta od dawna znajdowały się wyprodukowane i przechowywane przez tzw. bojowników bomby z gazem toksycznym! Wiedzą o tym wywiady wielu krajów, także to, że to ta sama broń, której wcześniej ISIS używało w Iraku. I że te składy z Syrii, zniszczone przez lotnictwo syryjskie, miały być przeznaczone na dostawy dla „braci” w Iraku właśnie.
Krótko mówiąc, lotnictwo syryjskie najwidoczniej zniszczyło potężne zapasy broni chemicznej, której produkcja jest przecież zakazana. Pytanie zatem: dlaczego amerykańskie rakiety poleciały na cele armii syryjskiej, a nie na cele dżihadystów? Skąd też tak nagła i szybka operacja? Czyżby udana prowokacja? To prawda, że w wyniku zniszczenia zapasów chemicznych ludzie zginęli w strasznych warunkach. Giną tam od lat. I pewnie prezydent USA – czy się nazywał Obama, czy się nazywa Trump – powinien już dawno zrobić porządek w tym kraju. Tyle że na tym porządku nikomu nie zależy. Syria ma być państwem upadłym, jak Irak i Libia. Jest tylko trybikiem w skomplikowanej układance bliskowschodniej, gdzie ścierają się interesy mocarstw regionalnych i globalnych. Wsparcie tylko jednej strony konfliktu – bez dowodów na winę drugiej – jest przecież dolewaniem oliwy do ognia. To dlatego ciągle nie widać końca tej cholernej wojny...
Jacek Dziedzina Zastępca redaktora naczelnego, w „Gościu” od 2006 roku, specjalizuje się w sprawach międzynarodowych oraz tematyce związanej z nową ewangelizacją i życiem Kościoła w świecie; w redakcji odpowiada m.in. za kierunek rozwoju portalu tygodnika i magazyn "Historia Kościoła"; laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka; ukończył socjologię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie, prowadził również własną działalność wydawniczą.