O pokusach i wierności w małżeństwie mówi Piotr Zworski.
Barbara Gruszka-Zych: Ma Pan taką pracę, że codziennie spotyka piękne kobiety, które chcą z Panem rozmawiać, spotykać się na kawie.
Piotr Zworski: W pracy można wypić razem kawę. Ale poza pracą już bym uważał. Trzeba sobie postawić granicę. Każdy mężczyzna wie, kiedy ją przekracza i daje się wchłonąć relacji tak, że wszystko, co dotąd zbudował, wali się jak domek z kart. Żeby tak się stało, wcale nie musi dochodzić do zdrady fizycznej. Stale pamiętam, że jestem żonaty.
Ale wielu ma czas.
Takie spotkania to otwieranie drzwi na coś nowego. Z doświadczenia wiem, że zdrada rzadko dotyka mężczyzn, którzy ciężko pracują. Mam brata, który prowadzi firmę i nie ma czasu na pokusy. Po pracy znajduje ukojenie w rodzinie. To facet, który cały czas walczy.
Czy każda nowa relacja może być zagrożeniem dla małżeństwa?
Czasem wygodniej byłoby być robotem niż mieć wolną wolę. Ale Bóg nie zniewala. Opierając się na Jego słowie, Dekalogu, Ewangelii, sami dokonujemy wyborów. Jeśli jesteśmy z Nim blisko, to łatwiejsze. Po co Bóg związał mnie z żoną sakramentem? Żeby miała we mnie oparcie, mogła bezpiecznie patrzeć w przyszłość. Żeby nie myślała: „Ofiaruję mężowi wszystko, a on mnie za 20 lat zostawi”. Rodząc i wychowując dzieci, rezygnuje z kariery, poświęca się bardziej niż mężczyzna. Dlatego małżeństwo powinno być przymierzem krwi zawieranym po wsze czasy.
Kiedyś ludy zawierały ze sobą przymierze.
Żeby mieć większą siłę. Od ślubu nie muszę się martwić, bo nie jestem sam. Kiedy mnie spotka kryzys, mam obok kogoś, kto mi pomoże przez niego przejść.
Teraz Pan to wie, ale na starcie nie było łatwo.
Środowisko mojej pracy nie sprzyjało trwałym relacjom. Jako młody chłopak dostałem szansę. Ktoś mnie usłyszał w małym radyjku w Olsztynie i zaproponował pracę w ogólnopolskim radiu w Krakowie. Przed przeprowadzką wzięliśmy z Anią ślub. W Krakowie weszliśmy w środowisko nastawione na robienie kariery. Kiedy pokazywałeś się na imprezach, była szansa, że zaistniejesz. Poznałem wtedy wszystkie nocne kluby w Krakowie.
Nie przyszło Panu wówczas do głowy, że małżeństwo przeszkadza?
Pomyślałem tak, kiedy przenieśliśmy się do Warszawy. Tam wciągnął mnie jeszcze mocniejszy nurt niż w Krakowie. Na wszystkie imprezy chodziłem bez żony. W piątki i soboty wieczorem bawiłem się, zamiast spędzać czas z nią. W ciągu dnia miałem pracę, wieczorami imprezowałem. Nagle okazało się, że to cały mój świat, w którym dobrze się czuję. Wtedy urodził się nam pierwszy syn. Żona skupiła się na nim, ja na pracy. Totalnie się rozjechaliśmy.
Rozmawialiście o tym?
Kłóciliśmy się. Nie chciało mi się wracać do domu. Któregoś dnia stwierdziliśmy, że dłużej nie ma sensu być razem. Myślałem wtedy, że najpierw trzeba się dorobić, a dopiero potem można ułożyć sobie życie. A to kompletna bzdura, bo do końca życia można się dorabiać.
Co Was zatrzymało?
Iskierkę zdrowego rozsądku wykrzesała w nas moc sakramentu małżeństwa. Wszystkie pomysły, żeby rozwalić związek, były nasze. Ten, żeby dać sobie szansę, pochodził od Boga. Wybraliśmy kurs Filip – trzydniowe rekolekcje związane z Odnową w Duchu Świętym. Gdybyśmy wtedy nie oddali Bogu całego życia, nie przetrwalibyśmy kolejnych burz.
Czyli nic nie jest w naszych rękach?
Pycha i duma prowokują do myślenia, że wszystko zależy ode mnie. Czy ode mnie zależało to, że urodziło nam się dziecko niepełnosprawne? Trzecia ciąża żony, bo wcześniej straciliśmy Małgosię, była pod najwyższym nadzorem. A jednak Zuzia urodziła się w 25. tygodniu, zawieszając się na własnej pępowinie, która o mało jej nie udusiła. Była tak mała jak moja dłoń. Natychmiast zaczęła się walka o jej życie w niepewności, czy przetrwa kolejną godzinę. Ta walka nadal się toczy.
Jak dziś kontaktujecie się z Zuzią?
Mentalnie. Zanim rok temu wylądowała pod respiratorem, porozumiewała się z nami przez uśmiech, płacz i kaszel. To, co dla nas jest infekcją, u niej - stale leżącej - kończy się zapaleniem płuc. A każde zapalenie grozi śmiercią. Rok temu po takim zapaleniu przestały jej działać płuca i teraz oddychanie wspomaga respirator.
Przychodziło Panu do głowy, żeby cierpienie Zuzi już się skończyło?
Kiedy po raz kolejny widzi się swoje dziecko na OIOM-ie i patrzy, jak cierpi, pojawiają się pytania: „Po co ta męczarnia, czy nie lepiej ją skrócić?”.
Jaką odpowiedź Pan znalazł?
Zadawałem te pytania Jezusowi, stojąc pod krzyżem. Obok Niego widziałem dwóch innych skazańców – łotrów, dobrego i złego. Zły złorzeczył. Dobry prosił, żeby Bóg się nad nim zlitował. I otrzymał obietnicę, że będzie z Nim w raju. Te słowa dają mi siłę.
Jest Pan tym łotrem?
Każdy z nas nim jest. Ta scena z łotrami uświadomiła mi, że mogę wybrać. Kiedy się przeżywa taką sytuację, to albo odchodzi się od Boga, albo do Niego przylega. Ja przylgnąłem, co nie zmienia tego, że czasem nie wytrzymuję i jest mi bardzo ciężko. 10 lat nieprzespanych nocy odbija się głównie na zdrowiu mojej żony.
Stale wspiera ją Pan w opiece nad córeczką.
Wiele lat spędziliśmy z Zuzią w Centrum Zdrowia Dziecka. Większość matek leczących tam swoje dzieci to kobiety samotne. Mężczyźni, którzy je zostawili, nawet nie zdają sobie sprawy, jaką krzywdę im wyrządzili. Bo mężczyzna musi dawać siłę swojej kobiecie. Ci, którzy odeszli, zrzucili swój ciężar. Cały czas chcą czerpać od kogoś – najpierw od żony, a potem od tzw. nowej miłości. Lubią brać, a mężczyzna, który wchodzi w związek małżeński, musi się przygotować, że przez całe życie musi siebie dawać.
Miał Pan w małżeństwie taki moment zapomnienia?
To się zdarzyło po latach batalii o Zuzię, kiedy przyszedł względny spokój. W życiu każdego mężczyzny, który osiąga małą stabilizację, może około czterdziestki albo pięćdziesiątki, przychodzi moment, że nie chce mu się walczyć, ale chce skorzystać z tego, co ma.
Jak Pan skorzystał?
Wyszedłem na taras, jak mój ulubiony król Dawid, na którego często się powołuję, i zobaczyłem Batszebę. W moim życiu pojawiła się inna kobieta. Wiązały nas relacje zawodowe i spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. To nie było zaplanowane, ale nagle zacząłem cały czas o niej myśleć. Aż pewnego poranka obudziłem się obok własnej żony i stwierdziłem, że to obca kobieta.
Co takiego było w tej drugiej?
Przeżywałem wtedy stuprocentowe uniesienie tym zauroczeniem. O tym, że do niczego nie doszło, zdecydowały moja wewnętrzna walka i mądrość tej kobiety. W takich momentach my, mężczyźni, wracamy do czasów młodości. Budzi się w nas zdobywca, szukamy nowych bodźców. Znowu chcemy mieć 17 lat i na nowo ułożyć sobie życie. Pytamy, czy te 20 lat, które przeżyliśmy jako dorośli, jest sukcesem, czy porażką. Najczęściej stwierdzamy, że tym drugim.
Ale przecież nie wszystkie relacje z innymi kobietami stanowią zagrożenie.
Trzeba się nauczyć budować dobre relacje. Dużo zależy od wychowania mężczyzny. Jeżeli wchodzi w dorosły świat uporządkowany emocjonalnie, jeżeli miał dobre relacje w rodzinie z ojcem i matką…
Takich rodzin jest niewiele.
Tymi słowami dała pani odpowiedź na pytanie, dlaczego jest tak wiele rozwodów.
Ale każdy z nas w dojrzałym życiu powinien uporządkować sobie te sprawy.
Dobrze by było, żeby znalazł źródło problemu, przede wszystkim w sobie, a nie zwalał winy na innych. Z tej sytuacji udało mi się wyjść tylko dzięki temu, że 13 lat wcześniej nawróciłem się na kursie Filip. Jezus podsuwał mi konkretne teksty z Ewangelii, które pozwoliły mi stanąć w prawdzie z samym sobą. To był mój wielki post. Kiedy wychodzisz na pustynię, jesteś ogołocony i widzisz, jaki jesteś naprawdę. Ile osób skrzywdziłeś…
Same złe rzeczy, a dobre?
Dobrych rzeczy w naszej głowie jest mnóstwo. Panu Bogu nie chodzi jednak o to, żeby łechtać człowieka, ale żeby stanął w prawdzie. A prawdą jest, że nie jesteśmy idealni. Czasem całe życie żyjemy z żalem do rodziców. Sam długi czas miałem do swoich rodziców żal, że coś nie tak zrobili, choć teraz wiem, że kochali mnie nad życie i dali mi wszystko, co mogli.
Jak zareagowała żona na Pana oddalenie?
Ania zbudowała mnie tym, jak się zachowała wobec mojej oziębłości. Dostrzegłem, jak mnie kocha, jak walczy o mnie, jak ważne jest dla niej nasze małżeństwo. Pokazała, że jest ze mną na dobre i złe do końca, bez względu na wszystko. Bo tak mi ślubowała.
Pan też jej ślubował.
Na koniec przysięgi małżeńskiej wypowiadamy słowa: „Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący”. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie dźwigać tej odpowiedzialności.
Powiedział Pan, że tamta kobieta była mądra. Ważne, żeby kobiety też wyznaczały granice, choć to dziś niemodne.
Modne są silne, wyzwolone kobiety, które decydują, z kim pójdą do łóżka. Ale w głębi serca każda potrzebuje miłości, na której może oprzeć się do końca życia.
Jak skończył Pan tamtą relację?
Zmieniłem pracę i zamknąłem za sobą drzwi. Miłość to odpowiedzialność, a nie tylko motyle w brzuchu.
Motyle też są potrzebne.
Kiedy oglądam z synem filmy, widzę, jak ociekają seksem. Chłopak i dziewczyna zaczynają się sobie podobać i za chwilę lądują w łóżku. Wielu jest przekonanych, że jedynym wyrazem miłości jest seks. A przecież są też inne jej formy, np. zwyczajna radość z bycia ze sobą. Czerpię ją z dotyku ręki żony, ze spojrzenia jej w oczy. To nie są obrazy z taniego romansu.
Można tak po 17 latach małżeństwa?
Wtedy właśnie widać, czy wszystko budowałem na seksie, czy na radości z bycia ze sobą. Jeśli po latach małżonkom brak tej radości, to znaczy, że budowali na piachu. Jeżeli zbuduję miłość na skale, to w moich oczach żona zawsze będzie wyglądać tak jak w dniu, kiedy pierwszy raz ją spotkałem.