Co trzeci chrześcijanin w Aleppo korzysta z polskiej pomocy. Głównie w ramach prowadzonej przez Caritas akcji Rodzina Rodzinie. Dzięki temu jeszcze żyją.
Przerwanie w grudniu oblężenia miasta i wypędzenie stamtąd islamskich dżihadystów zgasiło nad Aleppo światło medialnej uwagi, tak jakby wojna w Syrii już się skończyła. A ona przecież wciąż trwa. – Fundamentaliści z Państwa Islamskiego oddalili się jedynie o kilkanaście kilometrów od naszego domu. Wciąż jest bardzo niebezpiecznie. Codziennie słyszymy, że ktoś zginął od miny. W mieście są nadal snajperzy – mówi s. Brygida Maniurka, pracująca wraz z s. Urszulą Brzonkalik w Aleppo. Obie należą do Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi. – Ludzie zaczęli wychodzić na ulice, zabierają dzieci na spacer do parku, odwiedzają niewidzianych przez lata bliskich, starają się wrócić do swych domów. Właściciele sklepików i warsztatów sprzątają je z gruzu, wybite szyby zalepiają folią i próbują wrócić do dawnej aktywności – opowiada s. Brygida. Warunki nadal są dramatyczne. Nie funkcjonują wodociągi – wodę trzeba kupować w kanistrach; nie ma prądu – korzysta się z generatorów, za które trzeba zapłacić. Ceny żywności i innych produktów są bardzo wysokie, ludzie nie mają czym ogrzać domów, panuje straszliwe bezrobocie. Wycofując się z miasta, islamiści zaminowali teren i pozostawili wiele bomb pułapek. Jedna z zaprzyjaźnionych rodzin misjonarki poszła zobaczyć, co zostało z jej domu. Gdy otworzyli drzwi, wszyscy wylecieli w powietrze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska