O Bogu, który przychodzi, gdy pijesz herbatę, mówi o. Mariusz Wójtowicz, karmelita bosy.
Marcin Jakimowicz: Góral podhalański i góralka pienińska. Co wyrośnie z tak wybuchowej mieszanki?
O. Mariusz Wójtowicz: Karmelita – góral z Góry Karmel, ale bez góralskich kierpców, czyli bosy. (śmiech) W pragnieniu Boży szaleniec, który kocha Boga, ludzi i świat.
Kiedy po raz pierwszy pomyślał Ojciec o tym, by zapukać do Karmelu?
Karmelitów znałem od dziecka. Miałem ich „pod nosem” w mojej rodzinnej Krośnicy w Pieninach. Co mnie pociągnęło do zakonu? Nie wiem. Był dla mnie fascynującą tajemnicą. Znałem jedynie zakonników, widziałem, jak żyją. Nie miałem jakichś spektakularnych chwil nawrócenia, trzęsień ziemi. Nie. Coś mnie tam pchało. Zaryzykowałem, poszedłem do Karmelu i zdumiony odkryłem, że znalazłem to, czego szukałem.
„Raduj się w Panu, a On spełni pragnienia twojego serca” (Ps 37,4). To nie jest głęboka metafora?
Nie! Kocham ten fragment. Jest bliski mojemu sercu. Psalmista odwraca nasz sposób myślenia: jak będę miał wszystko, to dopiero wtedy będę szczęśliwy. Biblia podpowiada: raduj się w swej codzienności, ciesz się z tego, co masz, i tam, gdzie jesteś, a Bóg zadba o resztę. Spełni twe pragnienia, oczekiwania, marzenia.
Tyle że my realizujemy zazwyczaj plan minimum, modlimy się, by spełnił „potrzeby”, by do pierwszego starczyło. Traktujemy Boga jak pracownika MOPS-u.
A On działa z rozmachem. Każdy, kto z Nim żyje, tego doświadcza. Jezus powiedział: kto opuści dla mego imienia dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. I Bóg pokazał mi, że to naprawdę działa. Gdzie? W cichości posługi kapłańskiej w Domu Modlitwy pod Kielcami, w prowadzeniu z młodzieżą zespołu Twoje Niebo, w wydawaniu kolejnych płyt z poezjami Karmelu, a przede wszystkim w głoszeniu moim kruchym życiem miłości do końca! Co to jest, jeśli nie spełnienie pragnień serca?
Jak udało się Ojcu zapalić do grania i śpiewania setkę młodych ludzi?
Powiem uczciwie – nie znam się na muzyce. Otaczam się ludźmi, którzy wiedzą, o co w niej chodzi. Moje zadanie? Zapalić ich, uaktywnić, dodać skrzydeł i wypuścić na głęboką wodę. To mnie cieszy! Takiego zaufania do innych uczyłem się w domu. Mieliśmy otwarte drzwi, rodzice zawsze byli bardzo gościnni. Mieszkaliśmy nieopodal Krościenka, więc przez nasz dom przewalało się mnóstwo oazowiczów. (śmiech) Zresztą sama nasza rodzina jest liczna.